poniedziałek, 30 września 2013

Moje paranoje, oj słodka nieświadomości... Paranoja nr 1 - USG



Podczas drugiej wizyty u lekarki prowadzącej moją ciążę, znów miało miejsce badanie USG, aby zobaczyć czy wszystko w porządku z maluszkiem, szczególnie, że miewałam silne bóle brzucha, jakby miesiączkowe, na początku ciąży. Przed pójściem spać tego dnia mój mąż na dobranoc wyskoczył z tekstem, że USG jest szkodliwe, że on czytał na ten temat i że kto wie, czy nie powoduje nawet upośledzenia dziecka (!)  Wystraszyłam się, słysząc te jego słowa, nie na żarty, szczególnie, że niby czytał o tym. Na moje pytanie gdzie czytał i co dokładnie, nie chciał odpowiadać, tylko stwierdził, że idzie spać. A mnie zostawił z ogromnym strachem i myślą, że może rzeczywiście nie powinnam się godzić na to badanie. Moje emocje były tak silne, że rozpłakałam się a serce przez pół nocy waliło mi jak oszalałe, myślałam, iż mogłam skrzywdzić moje maleństwo, a mąż miał jedynie do powiedzenia: śpij już…
Oczywiście zaraz z ranka dnia następnego zaczęłam przeszukiwać sieć internetową w poszukiwaniu odpowiedzi na dręczące mnie pytanie, czy USG rzeczywiście szkodzi. Surfowałam po Bóg wie ilu stronach zarówno polskojęzycznych jak i anglojęzycznych, a także licznych forach. Choć amerykańscy ginekolodzy a także polskie położne ostrzegają przed zbyt częstym USG, ze względu na brak dostatecznej ilości badań nt. ewentualnych niepożądanych skutków, większość artykułów zadziałała na mnie uspokajająco. Wiele dały mi też rozmowy z koleżankami, którym podczas każdej wizyty wykonywano ww. badanie, a dzieci mają wspaniałe i zdrowe. Wiem, że to trochę naiwne myślenie, ale i tak czułam się spokojniejsza. Na wszelki jednak wypadek omówiłam kwestię badania z moją lekarką, która również zadziałała kojąco na moje nerwy, ale też nie godziłam się już na USG podczas każdej wizyty, jeśli nie miało to uzasadnienia, bo w tyle mojej głowy już do końca ciąży miała pozostać myśl: a co, jeśli mąż miał rację... Z jednej strony, teraz z perspektywy czasu myślę sobie, że może dobrze, iż zwrócił na to moją uwagę, bo przynajmniej ograniczałam pozwolenia na to badanie w kolejnych miesiącach. Jednak słowa, których użył i sytuacja, w jakiej to powiedział oraz fakt, że zostawił mnie z moimi potężnymi emocjami samą na całą długą noc i jeszcze dłużej to godna potępienia "przysługa", więc Panowie - nie róbcie tego swoim partnerkom i nie naśladujcie w tym aspekcie mojego męża!

Jest kropka !!!



Czekałam z ogromną niecierpliwością na wizytę u lekarki, do której od dawna byłam już umówiona    w celu leczenia niepłodności (ha!). Znalazłam jej nazwisko w internecie, a zdecydowałam się na nią gdyż była w trakcie specjalizacji z zakresu endokrynologii ginekologicznej, a problemy związane  z hormonami towarzyszyły mi już od dziecka.
Wreszcie doczekałam się.  Wizyta trwała długo – lekarka okazała się bardzo skrupulatna i przepytała mnie z wszelkich chorób, jakie pojawiły się w moim organizmie kiedykolwiek. Zrobiła też pierwsze USG, na którym pokazała mi kropkę, czyli nasze maleństwo! (zdjęcie zobaczycie niedługo:))
Prosto od lekarki pojechałam z mężem do rodziców. Mama już o wszystkim wiedziała, natomiast tatę zaskoczyłam wyjmując zdjęcie USG i zwracając się do niego per dziadek:) Radość była ogromna, ale żeby nie było tak pięknie – radości tej towarzyszyły i towarzyszyć miały przez 9 miesięcy (w właściwie 36 tygodni i 1 dzień) różnorakie lęki, fobie, strachy, obawy i takie tam podobne, zwane teraz przeze mnie pieszczotliwie moje paranoje.

niedziela, 29 września 2013

Co tu zrobić, żeby nie stracić tej długo wyczekiwanej ciąży???


Tego jeszcze dnia pojechaliśmy do ciotki Zdzisi – siostry mamy, gdzie kilka osób z rodziny zebrało się po pożegnaniu wujka. Podobno moja  kuzynka Ela zapytała, jadąc samochodem z moją mamą, gdzie pojechaliśmy. Kiedy mama odparła, że po jakieś wyniki badań w związku z moimi problemami hormonalnymi, Ela stwierdziła, że może jestem w ciąży. W końcu w naszej rodzinie kilkakrotnie tak się zdarzyło, że ktoś umierał, aby zrobić miejsce nowej istocie… Mama nic na to nie odpowiedziała.
Kiedy tylko upewniłam się, że jestem w ciąży, zadzwoniłam do gabinetu pani profesor (u której kiedyś się leczyłam), aby zapytać czy brać duphaston-popularny syntetyczny progesteron, który lekarze podają ciężarnym być może częściej niż trzeba… Położna, która odebrała telefon odparła, abym sama niczego sobie nie aplikowała, tylko przyjechała na wizytę do pani profesor. Postanowiłam  więc skonfrontować to, dzwoniąc do gabinetu ginekologa, do którego uczęszczałam ostatnimi czasy na wizyty i który zwrócił uwagę na moje TSH, kiedy nie mogłam zajść w ciążę. Doktor ten nakazał mi zażywać duphaston od razu…
Z mętlikiem w głowie zdecydowałam się go zażywać tak na wszelki wypadek. Jednak przeczytałam też w internecie wiele newsów nt. duphastonu zarówno na polskich, jak i anglojęzycznych stronach. Przeczytałam wiele dobrego, ale i złego (szczególnie na stronach amerykańskich) o tym leku. Postanowiłam więc go odstawiać, stopniowo zmniejszając dawki. Teraz wiem, że było to dość lekkomyślne. Wtedy też zresztą wiedziałam o tym, że być może trochę igram z losem, ale nie byłam pewna co lepsze-zażywanie go czy odstawienie… a na wizytę u lekarki, na którą zdecydowałam się w celu prowadzenia mojej ciąży, musiałam czekać weekend i cały dłuuugi dzień.
Sobotę spędziliśmy u mojej babci Adeli-organizowali przyjęcie urodzinowe wujka Janka-brata ojca. Ciężko było mi tam siedzieć, jako że w głowie kłębiły mi się myśli dotyczące mojej ciąży i dawek duphastonu, jakie mam przyjąć…
Wybierałam się też  na nieumówioną wizytę u endokrynologa, aby ustalić dawki euthyroxu, jako że miałam zbyt wysokie jak na ciążę TSH. Zresztą już sama podniosłam sobie dawkę z 25 do 37,5, gdyż wiedziałam, że za wysokie TSH może być groźne dla dziecka. Nota bene dobrze, że to zrobiłam (pomógł mi w tym internet i medyczne strony anglojęzyczne, na których znalazłam informację, że pacjent powinien sam zwiększyć sobie dawkę, jeśli ma ponad 2,5 TSH a musi czekać na wizytę u lekarza). Endokrynolog bowiem kazała mi zwiększyć dawkę właśnie do 37,5… choć dziś wiem już, że to było zbyt mało. Internet był dla mnie w tym czasie zarówno źródłem właściwych decyzji, jak i lekkomyślnych kroków czy przeogromnych lęków... Ale o tym przeczytacie w kolejnych postach.

sobota, 28 września 2013

CIĄŻA - tak to się zaczęło...



Tej nocy bardzo mocno bolał mnie brzuch, w taki sposób, który sugerował, iż lada moment dostanę miesiączkę. Jednak rano, kiedy wstałam, okazało się, że nie ma śladu po okresie. To skłoniło mnie do sięgnięcia po test ciążowy. Choć nie spodziewałam się za bardzo pozytywnego wyniku, jako że już dwukrotnie w tym cyklu go wykonywałam i wychodził negatywnie, to podekscytowanie połączone z ogromną nadzieją, ale i niedowierzaniem towarzyszyły mi 24 lutego, kiedy stałam w łazience oczekując na wynik testu. Zauważyłam, że dość szybko zaczęła wyłaniać się bardzo delikatna, ale jednak, druga kreska. Mimo jej słabej widoczności byłam pewna, że wynik wygląda inaczej niż dziesiątki razy przedtem, czyli chyba stało się to, na co czekaliśmy tak długo! Z bijącym sercem wyszłam z łazienki nic nie mówiąc. Czekałam na moment, gdy usiądziemy do stołu, by przegryźć coś przed pójściem do pracy. Wtedy zapytałam męża, ile widzi kresek na teście. Odpowiedział, że jedną. Poprosiłam, aby się przyjrzał ponownie. Tym razem stwierdził, że no chyba dwie, ale pewny nie był. W przeciwieństwie do mnie. Oczywiście nie przeszkodziło mi to pobiec po pracy do apteki w celu zakupu kolejnego  testu ciążowego. Miałam szczęście, bo w promocji dostałam dwa.
Z pracy zadzwoniła do mamy, by przekazać jej moje przypuszczenia. Wiedziałam, że będzie to dla niej ogromne pocieszenie. Dzień wcześniej bowiem zmarł po walce z nowotworem mózgu brat mamy, co wszystkim nam sprawiło wiele bólu.
Mama z wielką nadzieją podeszła do tej nowiny, no i z radością, która przeplatała się ze smutkiem z ww. powodu.
Z niecierpliwością czekałam na kolejny poranek, kiedy to powtórzyłam test. Tym razem druga kreska była widoczniejsza. Dla wszelkiej pewności pojechaliśmy tuż przed pójściem do pracy na badania beta HCG, progesteronu i TSH (w myśl zasady: przezorny zawsze ubezpieczony).
Tego samego dnia po pożegnaniu zmarłego wujka w kaplicy pojechaliśmy po odbiór wyników badań. Oczywiście jednoznacznie wskazywały ciążę. Reakcja mojego męża nie był taka, jakiej się spodziewałam i na jaką czekałam. Nie było wielkiej radości, jedynie pocałował mnie z nieodgadnionym  wyrazem twarzy. Właściwie przyjął to bez większych emocji. Stwierdził, że za wcześnie by się za bardzo cieszyć i dzielić tą nowiną. Osobiście nie miałam zamiaru dzielić się nią na tym etapie z kimkolwiek oprócz mamy, choć oczywiście radość i podekscytowanie były tak wielkie, że najchętniej wykrzyczałabym to całemu światu. (cdn...)
UA-48159015-1