czwartek, 31 października 2013

Post nie na temat,czyli będziesz brutal = będziesz facetem z krwi i kości !

Przepraszam, że postanowiłam dziś odbiec od tematu mojego blogu, ale jako że pracuję przy miękkich projektach unijnych kwestia gender jest mi bardzo bliska. Często zastanawiam się nad kulturowymi czy społecznymi normami męskości i kobiecości, przypisywaniem ról społecznych poszczególnej płci oraz ich konsekwencjami. Może dlatego ostatnio zaczął mnie frapować temat wody kolońskiej pod wdzięczną nazwą Brutal. Bardzo zaciekawiło mnie kto i dlaczego wpadł na tak genialny pomysł, aby nazwać zapach dla męskiej części społeczeństwa tak źle kojarzącym się określeniem. A może tylko u mnie bądź - generalizując - u kobiet to słowo wywołuje nieprzyjemne odczucia? Może męska płeć ma miłe skojarzenia i czuje, że jeszcze bardziej przynależy do swojej płci, kiedy ktoś nazwie jednego czy drugiego pana brutalem?? Przyznam szczerze, że nie prowadziłam badań w tym temacie, choć mogłyby przynieść interesujące rezultaty. A może ktoś z Was podejmie się zadania? W każdym razie szukając informacji na temat genezy nazwy Brutal w kontekście zapachu, znalazłam interesujący artykuł na stronie: http://weekend.pb.pl/2549826,77629,pani-walewska-i-brutal. Zacytuję fragment: „Decyzja o narodzinach Brutala zapadła w 1977 r. po naradzie na najwyższym szczeblu - w Zjednoczeniu Przemysłu Chemii Gospodarczej „Pollena”. W czasach Edwarda Gierka należały do niego wszystkie zakłady produkujące kosmetyki i środki czystości. Władze PRL-u postanowiły w tym czasie zająć się higieną obywateli (…) W sukurs władzom przyszło zjednoczenie „Pollena”, które postanowiło upachnić mężczyzn. Brutal był do tego idealny (…). A teraz trzymajcie się mocno, bo będzie hardcorowo – reklama Brutala głosiła: „Emancypacja kobiet jest mrzonką, próbą ucieczki przed naturą, odrzuceniem dominacji mężczyzny nad płcią piękną, sztucznym przeobrażeniem świata (...). Nawet na stanowisku kierowniczym niewiasta wzdycha przyglądając się mężczyźnie dobrze zbudowanemu, o szorstkim sposobie bycia. Uwielbienie dla ogłady znika, gdy pojawia się zdecydowanie, brutalność”. Słuchajcie, nie wiem jak Wy, ale ja jestem w szoku, że TAKIE herezje miały rację bytu. Wiem, że do niedawna, a w niektórych  środowiskach do dziś jest przyzwolenie na - jak to w artykule dyplomatycznie powiedziano - bycie  macho, a niedyplomatycznie mówiąc na bycie chamem, tyranem czy sadystą! Ale żeby w tak otwarty – usankcjonowany „na szczycie” – sposób o tym mówić? Toż to gwałt na społeczeństwie i segregacja płci ze wskazaniem im rzekomo „naturalnych” ról społecznych! Coś takiego mogli napisać tylko panowie o brutalnym sposobie bycia, szukający usprawiedliwienia dla tego typu zachowań. Bo przecież to wynika z natury… Owszem, może pewna doza agresji była potrzebna mężczyznom, ale w dobie jaskiniowców, kiedy musieli polować, aby rodzina przeżyła a nie w cywilizowanym świecie!!!

wtorek, 29 października 2013

Paranoja nr 18: Rozstępy i obwisła skóra – zmiany ciała po ciąży

Odkąd pamiętam nie byłam szczególnie zadowolona z kondycji swojej skóry. Nie spędzało mi to jednak snu z powiek. Dopiero w ciąży zaczęłam się nad tym zastanawiać. Po pierwsze byłam przekonana, że sporo utyję (tendencje do tycia miałam od dzieciństwa przez wiele lat -jak podejrzewam - z powodu nie zdiagnozowanej subklinicznej postaci niedoczynności tarczycy), a moja naciągnięta skóra nie wróci do swojego pierwotnego kształtu. Po drugie – podejrzewałam, że zrobią mi się rozstępy, choć dotąd nie miałam z nimi do czynienia, moja mama też nie. Jednak mimo wszystko się ich obawiałam, gdyż skórę mam mało elastyczną. Toteż od początku II trymestru zaczęłam używać kremów na rozstępy, choć długo jeszcze musiałam czekać na powiększenie brzuszka, wręcz niecierpliwiłam się, kiedy wreszcie zacznie być widoczny (ponieważ byłam dumna, że jestem w ciąży – chciałam się tym móc pochwalić, poza tym niektórzy ludzie nieco lepiej traktują ciężarne kobitki, więc i na to liczyłam, pragnąc brzuszka). Ale wracając do kremów – używałam różnych, aby skóra nie przyzwyczaiła się do stosowanych składników. Były to: „Sexy mama” Bielendy, Perfecta Mama Dax Cosmetics, ja & mama AA oraz mamamil Miralex, przy czym jakoś tak upodobałam sobie Perfectę Mamę oraz ja & mama i te kremy pojawiały się na mojej półce najczęściej. Nie wiem czy to dzięki faktowi, iż używałam ich zanim skóra zaczęła się rozciągać, ale do ostatniego dnia ciąży nie pojawił się na mojej skórze ani jeden najdrobniejszy rozstępik:) Mało tego – obawy, że dużo przytyję też pozostały tylko obawami, gdyż przybyło mi zaledwie 5 lub 6 kilo, a brzuszek nie był gigantyczny. Co zaś najbardziej mnie zaskoczyło to fakt szybkiego powrotu brzuszka do sytuacji wyjściowej – sprzed ciąży. Po kilku dniach wszystko wyglądało jak dawniej. Ale rodziłam naturalnie a od urodzin małej karmiłam ją piersią i – jak sądzę – miało to niebagatelny wpływ na powyższe. Z perspektywy czasu dodam jeszcze, że karmienie też nie zaszkodziło mojemu wyglądowi. Nie traciłam włosów, zębów i innych składowych mojej sylwetki, zmiany kształtu i formy poszczególnych jej fragmentów też nie stwierdzono:) Gdyby zatem któraś z Was miała takie obawy związane z karmieniem naturalnym – porzućcie je i dzielcie się swoim mleczkiem z maluszkiem na jego i Wasze zdrowie!

poniedziałek, 28 października 2013

Paranoja nr 17: przezierność karkowa

Najpierw trochę teorii. Posiłkując się Wikipedią: przezierność karkowa czy też przezierność fałdu karkowego (z jęz. ang. nuchal translucency, stąd oznaczenie NT – używane na wynikach z badania USG) jest to „parametr oceniany w badaniu USG płodu, odzwierciedlający obrzęk tkanki podskórnej w okolicy karkowej; jest to odległość między tkanką podskórną a skórą na wysokości karku płodu. Zwiększenie wartości NT występuje w niektórych zespołach spowodowanych aberracjami chromosomalnymi: zespole Downa, zespole Edwardsa, a zwłaszcza w zespole Turnera. Fałd karkowy ulega zazwyczaj wchłonięciu w II trymestrze (...)" (źródło: http://pl.wikipedia.org/wiki/Przezierno%C5%9B%C4%87_karkowa). Badanie USG, podczas którego ocenia się dziecko także pod tym kątem, wykonuje się zazwyczaj w okolicach 11-14 tygodnia ciąży. Badanie wykazało, że mieścimy się w normie (2,4 mm) jeśli chodzi o przezierność karkową (najlepiej, aby NT nie było większe 2,5 mm, choć kolejne ciekawe źródło wiedzy w przedmiotowym temacie, tj.: http://www.netmama.pl/magazyn/ciaza/usg-w-ciazy/przeziernosc-karkowa-wszysko-o-badaniu - wskazuje zgoła inne normy), ale wynik był zdaniem naszego lekarza powyżej średniej, co wystarczyło, aby wzbudzić mój niepokój. Tym bardziej, że lekarz wykonujący badanie zwrócił uwagę na dość spore NT, z tym że norma NT zależy ponoć od CRL, czyli wymiaru ciemieniowo-siedzeniowego (a tłumacząc z polskiego na polski: odległości między główką a kością ogonową), a CRL też było u nas powyżej przeciętnej, więc stwierdził, że to prawdopodobnie dlatego. Ale jak dla mnie – podejrzanie długo przyglądał się wynikom i w dodatku milczał… Jak przeczytałam później w necie – zespołów wad współwystępujących z podwyższonym NT jest sporo – o wiele za dużo jak dla mnie… Nie będę ich tu wymieniać, bo czasem niewiedza jest błogosławieństwem… Z rozmowy z lekarzem zapamiętałam tylko, że wiąże się to z ryzykiem Zespołu Downa lub wadą serca u dzidziusia. Nie muszę chyba mówić, jak bardzo się bałam. Przy mojej nadwrażliwości takie informacje nie pomagały mi spać spokojnie. Z racji mojego wieku (34 lata) i dla pewności, że to dość pokaźne NT na pewno wynika ze sporego CRL lekarz zalecił badania genetyczne z krwi. Na szczęście okazały się one dobre a ryzyko jakichkolwiek wad związanych z NT oddalone. Teraz wiem więcej. Mam świadomość, że nawet gdyby NT wyniosło znacznie więcej niż nasze 2,4 mm i tak ryzyko byłoby niewielkie, ale jak człowiek doczekał się po długim czasie dzidziusia w brzuchu to często potem świruje i podejrzewa problemy tam gdzie ich nie ma… Nie naśladujcie mnie!

zajawka kolejnej paranoi...

Co to takiego przezierność karkowa dowiedziałam się podczas pierwszego z trzech USG genetycznych, jakie miałam w ciąży.O zespołach wad towarzyszących zwiększeniu przezierności - zaraz po badaniu gdy wróciłam do domu i włączyłam Internet... Co nieco w tym temacie już wkrótce!

piątek, 25 października 2013

Paranoja nr 16: Podróżowanie samochodem

Na początku czwartego miesiąca ciąży mąż wyciągnął mnie na długi weekend do Pragi. Bałam się jechać, bo moja koleżanka, która dopiero co urodziła, miała z powodu zagrożonej ciąży zakaz podróżowania na dłuższe trasy samochodem (za taką trasę brano podróż dłuższą niż kilkunastominutową…). No więc wydedukowałam, że jazda autkiem może mieć negatywny wpływ na ciążę. Nie chciałam więc jechać tak daleko, z drugiej strony pomyślałam, że nie wiadomo, czy jeszcze w ciąży będzie mi dane gdzieś pojechać na miły weekend (po urodzeniu dziecka tym bardziej), więc ostatecznie po długich namowach męża-zdecydowałam się, jednak z duszą na ramieniu. Najbardziej obawiałam się wstrząsów, jakie miały miejsce po drodze na długim odcinku w Czechach. Ponadto, mimo iż nie miałam jeszcze brzuszka ciążowego, bałam się ucisku pasów bezpieczeństwa. Sama podróż więc była jednym wielkim stresem. Na szczęście pobyt w pięknej Pradze wynagrodził mi wszystkie nerwy po drodze. Oczywiście, mimo ogromnych-jak pisałam- wstrząsów, nic się złego nie stało. Choć -jeśli Wasza ciąża jest zagrożona- słuchajcie lekarza i porzućcie jazdę autem, jeśli takie jest jego zalecenie. A co do podróżowania kobiet bez zagrożonej ciąży na dłuższych trasach – teraz już wiem, że do tematu należy podejść zdroworozsądkowo, tzn. 1. zapinać pasy w każdych okolicznościach (pas nie może być założony w poprzek brzucha, ale poniżej brzucha, opierając się na biodrze, zaś górna część pasa ma biec między piersiami!), 2. należy przewidzieć wiele przerw na siusianie (obadajcie trasę pod kątem toalet:)), 3. jeśli jedzie się w charakterze pasażera – należy pobudzać krążenie w nogach, wykonując ruchy stopami/nogami w miarę możliwości (np. ćwiczenia zalecane w samolotach, aby przeciwdziałać zakrzepom), 4. jeśli dopadają nas nudności-warto użyć imbir przed podróżą, 5. mieć pod ręką przekąskę w razie nagłego napadu głodu (co się często zdarza w ciąży:)) oraz duuużżże ilości wody, która chroni przed zakrzepami oraz zapaleniami układu moczowego – trudno, lepiej zatrzymywać się co chwilę i siusiać, niż zachorować! 6. no i oczywiście trzeba wygodnie się ubrać, żeby nasz brzuszek i inne części ciała nie były uciskane. A zatem – tym, które mogą – uroczych, bezpiecznych i komfortowych podróży życzę!:)

czwartek, 24 października 2013

i z posta nici...:)

Chciałam dziś wrzucić posta, ale mamy z mężulem rocznicę ślubu, więc nie chcę robić mu przykrości, siedząc przed komputerem...:) No więc zapraszam prawdopodobnie już jutro - będzie o podróżowaniu samochodem w ciąży i -tradycyjnie już- o moich schizach czy paranojach - jak kto woli...

środa, 23 października 2013

Paranoja - nr 15: ZUM

Ciąża generalnie sprzyja ZUM, czyli zapaleniu układu moczowego (mechanizm opisano np. tutaj: http://www.oil.org.pl/xml/oil/oil56/gazeta/numery/n2007/n200703/n20070305). Poważny ZUM dopadł mnie w ciąży dwukrotnie. Właściwie przez cały czas wychodziły mi bakterie w moczu i to często liczne, ale duże ilości wody mineralnej oraz Urosept na zmianę z ProUro (wyciąg z żurawiny + wit. C – podobno zawiera najbardziej skoncentrowany wyciąg z żurawiny na rynku, przynajmniej tak mówiono kiedy byłam w ciąży) załatwiały sprawę. Niestety nie zawsze. Pierwszy poważny ZUM wystąpił u mnie w czwartym miesiącu ciąży. Wynik badania ogólnego przedstawiał się następująco: bakterie liczne, leukocyty: 16-18 w polu widzenia. Z bakteriami byłam oswojona, ale z takim poziomem leukocytów to już nie były przelewki… Jak przeczytacie w artykule zawartym pod ww. linkiem - w ciąży nawet gdy bakteriomocz jest bezobjawowy, nie jest on sprawą błahą. Bezwzględnie należy go leczyć, gdyż może prowadzić do rozwoju ostrego odmiedniczkowego zapalenia nerek, zaś jego powikłaniem może być zakażenie krwi bakteriami, wstrząs septyczny czy niewydolność oddechowa. Lekarka przedstawiła mi dwa sposoby leczenia: Furaginem przez min. 10 dni lub też Monuralem – leczenie dwudniowe. Zdecydowałyśmy się na mocniejsze, ale krótsze uderzenie. Tak więc przez dwa dni wieczorem piłam wodę z rozpuszczoną saszetką Monuralu. Antybiotyk ten poskutkował u mnie nie tylko wybiciem bakterii, ale także wywołaniem potwornych dolegliwości ze strony układu pokarmowego w postaci bólu żołądka, który nie mijał przez wiele dni. Oskarżam o to Monural, gdyż – w związku z dwukrotnym ZUM-em, zażywałam go dwa razy podczas ciąży i za każdym razem wywołał takie same dolegliwości. Poza tym do dziś nie wiem czy nie zaszkodził Amelce… Naczytałam się dużo złego na jego temat na stronach anglojęzycznych (bo na polskich jakaś posucha w temacie była). Przepisuje się go w ciąży niezbyt często, ale lekarka uważała, że korzyści przewyższają ewentualne skutki uboczne… Co do Uroseptu i ProUro to miałam informację z dwóch źródeł – mojej zaufanej lekarki rodzinnej oraz ginekolożki, że można je zażywać w ciąży długo i są bezpieczne. Jedynie w I trymestrze ginka sugerowała, żeby niczego nie zażywać poza Femibionem, gdyż nawet w suplementach diety są środki konserwujące, których lepiej unikać na początku ciąży. Tak więc te dwa preparaty plus Lactovaginal – probiotyk, stały się moimi stałymi towarzyszami na ten szczególny czas noszenia dzidziusia w brzuchu. Myślę, że to w dużej mierze dzięki nim przetrwałam bez większej ilości bakterii i zapaleń. Oczywiście bałam się bardzo, kiedy ZUM znów mnie dopadnie i jak wpłynie na moją dalszą ciążę, szczególnie że znam osobę z pracy, która prawdopodobnie z powodu nie leczonego zakażenia urodziła znacznie wcześniej, w dodatku bliźniaków, którzy cierpią w związku z przedwczesnym porodem na porażenie mózgowe… Jednakże mój strach miał swoje dobre strony, gdyż dbałam (a raczej mąż gonił mnie do tego) o picie wody w hurtowych ilościach i skrupulatne oraz regularne zażywanie ww. preparatów. No i szczęśliwie ustrzegłam się kolejnych problemów przynajmniej w tym zakresie.

wtorek, 22 października 2013

Nie do końca paranoja - nr 14: skrócona szyjka macicy…

Na początku 22 tygodnia ciąży poszłam na rutynową co 3-tygodniową wizytę kontrolną do mojej ginekolożki. Był to czas, kiedy dobrze fizycznie się czułam, a i psychicznie całkiem całkiem:) tzn. moje paranoje nie dręczyły mnie wtedy nadmiernie Miałam też dużo zapału do pracy i chęci, aby do niej chodzić. Jakież więc było moje zdziwienie, kiedy ginka podczas badania spoważniała, po czym z niepokojem oznajmiła: „… Pani szyjka jest skrócona, za krótka na ten okres ciąży – musi Pani leżeć!”. Oczy zaszły mi łzami i z trwogą zapytałam, co to konkretnie oznacza i czy mogę jeszcze pojechać do pracy i uporządkować swoje rozgrzebane tematy. Odparła, że istnieje ryzyko przedwczesnego porodu, a zatem MUSZĘ bezwzględnie leżeć póki co a o pracy mam zapomnieć na dobre. Jako że nie chciała od razu posyłać mnie do szpitala, gdyż tam – jak usłyszałam – podano by mi z pewnością Fenoterol, który nie jest obojętny dla zdrowia, zaleciła leżenie w łóżku (z siedzeniem nie bardzo, gdyż taka pozycja podobno - tak jak stanie - powoduje ucisk szyjki) i zażywanie ogromnych ilości magnezu, który działa przeciwskurczowo. Zapytała jeszcze czy w ostatnim czasie nie przeżywałam większych stresów, ponieważ to mogło spowodować skrócenie szyjki. Owszem, w pracy miałam wtedy gorąco i rzeczywiście bardzo stresująco, ale nie sądziłam, że coś takiego może być następstwem nerwówki w biurze. Dzięki lekturze czasopisma dla ciężarówek „M jak mama” wiedziałam, że wcześniaki urodzone w 24 tygodniu ciąży są już w stanie przeżyć, choć dzieciątko takie dotyka szereg poważnych problemów ze zdrowiem, począwszy od oddychania, poprzez jedzenie, funkcjonowanie układu nerwowego i inne. Jednak to było nieistotone dla mnie w tamtym momencie. Modliłam się o dotrwanie przynajmniej do tego magicznego 24 tygodnia… Po 14 dniach od oznajmienia mi przez ginekolożkę nowiny o mojej szyjce, poszłam do niej na kontrolę. Okazało się, że szyjka jest, jaka była, czyli że na razie nie uległa dalszemu skróceniu. Była to dobra nowina, bo im starsza ciąża, tym większe prawdopodobieństwo, że z dzieckiem będzie ok. Zalecenia nadal miałam takie same, tj. leżenie i zażywanie kilku tabletek magnezu dziennie. Każdy kolejny tydzień wprawiał mnie w coraz lepszy nastrój, gdyż w miarę dojrzewania ciąży, rosła moja nadzieja na szczęśliwe rozwiązanie. Kolejne wizyty pozwalały patrzeć optymistycznie w przyszłość, jako że dalsze skracanie odbywało się powolutku i nieznacznie. Dopiero chyba w 33/34 tygodniu ciąży lekarka wyczuła rozwarcie na 1 cm, ale było to na szczęście rozwarcie zewnętrzne. I tak dotrwałyśmy z Amelką do końca 36 tygodnia…

niedziela, 20 października 2013

Paranoja nr 13: Listerioza

Listeriozy bałam się, od kiedy powiedziałam lekarce, że pijam jednodniowe soczki marchwiowe, a ona odparła, żebym lepiej przerzuciła się na pasteryzowane, aby nie zarazić się listerią… Szukając potem informacji, co to takiego ta listeria, odkryłam nowe pole do strachu… Tym bardziej, że podobno często mieszka w naszych osobistych lodówkach, gdyż nie rozwija się dopiero w temperaturze niższej niż 2°C, a zazwyczaj mamy w lodówce wyższą temperaturę. Wprawdzie podobno choroba wywołana tą bakterią występuje rzadko, jednak do grupy ryzyka należą m.in. kobiety w ciąży… Do źródeł zakażenia należą m.in.: surowe a nawet gotowane mięso, z naciskiem na drób (który często w ciąży spożywałam), surowe warzywa (także ochoczo zajadane przeze mnie), surowe i wędzone ryby (tych na szczęście w ciąży się wystrzegałam), ryby w puszce (te niestety czasem zajadałam – konkretnie tuńczyka, ale też niewiele, gdyż lekarka zabroniła ze względu na dużą ilość rtęci w nim zawartej), niepasteryzowane mleko czy sery pleśniowe, brie, camembert i inne, lody (też ich unikałam w ciąży ze względu na ryzyko salmonelli), pasztety itp. Zakażenie płodu prowadzić może do poronienia, urodzenia martwego dzieciaczka lub dziecka z ciężką postacią listeriozy wrodzonej, która zwykle prowadzi do sepsy i kończy się śmiercią. Dzieci mogą też po porodzie zarazić się od mamy – obserwuje się u takich maluszków zapalenie spojówek, błon śluzowych nosa czy objawy zapalenia płuc. O innych nie wspomnę (jeśli ktoś ma ochotę doczytać podaję źródło: http://www.ciazowy.pl/artykul,listerioza-w-ciazy,1435,1.html). Wbiłam sobie do głowy, aby nie spożywać niepasteryzowanych produktów, mięsa, które leżało kilka dni w lodówce czy fast-foodów (z małym wyjątkiem – parę razy zgrzeszyłam zajadając produkty z mojego – niestety ulubionego - McDonalda). Jak już wiecie- szorowałam też warzywa i owoce również ze względu na toksoplazmozę… Bałam się ponadto dotykać surowego mięsa i denerwowało mnie, gdy mąż kładł surowe mięso na desce do krojenia, a potem po byle jakim umyciu kroił na niej chleb czy pomidora… Ponieważ listerioza przebiega zazwyczaj bezobjawowo lub też przybiera postać grypopodobną, gdy będąc w ciąży zaczęłam uskarżać się na bóle rąk i nóg (jak przy grypie) i ogólne osłabienie, pobiegłam do laboratorium na pobranie krwi… Wynik badania wyszedł: WĄTPLIWY ! Strasznie mną to wstrząsnęło, gdyż miałam przed oczami realne zagrożenie bycia zakażoną!! Oczywiście wydzwaniałam do labu, aby ktoś mi wyjaśnił, o co chodzi z tym wynikiem i wreszcie jakaś mądra pani pouczyła mnie, że badanie należy powtórzyć, ale mam się nie denerwować zbytnio, ponieważ w ciąży takie wyniki często się zdarzają, z jakiego jednak powodu – niestety nie powtórzę, ponieważ nie pamiętam całego mechanizmu, wyjaśnionego mi przez panią laborantkę. Badanie więc powtórzyłam, przeżywając straszne chwile w oczekiwaniu na wynik (trzeba było czekać chyba z 10 dni czy nawet dłużej). Chwalić Boga – tym razem wynik wyszedł ujemny, a ja musiałam przyznać się do kolejnej paranoi… Niestety, moja ciąża nie składała się jedynie z wyimaginowanych strachów… Ale o tym jeszcze napiszę.

sobota, 19 października 2013

Paranoja nr 12: toksoplazmoza (brrr!!!)

Strach przed nią towarzyszył mi przez całą ciążę. Bałam się jej, gdyż jak wykazały badania – nie mam przeciwciał, a zatem nie przeszłam jej dotąd. Była to o tyle niekorzystna informacja, że podobno tą chorobą nie można się ponownie zarazić, natomiast zakażenie w ciąży stanowi istotne zagrożenie dla dzidziusia, w zależności od trymestru, w którym do zachorowania doszło. Toksoplazmoza jest chorobą pasożytniczą. Różne statystyki pokazują, że większość społeczeństwa przechorowała ją (w zależności od statystyk: 55-85% mieszkańców Europy), ja niestety do tej większości się nie zaliczam… Jako że w przeciwieństwie do cytomegalii – rozpoznanie toksoplazmozy w ciąży ma ogromne znaczenie, gdyż wdraża się wtedy odpowiednie leczenie – jeśli nie ma się przeciwciał – lekarz kieruje ciężarną na badania pod tym kątem w każdym trymestrze. Są to badania z krwi. Co nam może wyjść i cóż to oznacza? 1. Masz prawo się bać: jeśli mamy IgG (-) oraz IgM (-) znaczy to tyle, że nigdy nie miałyśmy do czynienia z toksoplazmozą. 2. Masz prawo się niepokoić: kiedy wyjdzie nam IgG (-), IgM (+) oznacza to, że albo zachorowałyśmy na tokso całkiem niedawno albo nasz organizm walczy z jakimś zakażeniem – aby się upewnić o co biega trzeba raz jeszcze dać się ukłuć po jakichś trzech tygodniach i jeżeli wynik się powtórzy – oddychamy z ulgą, jako że oznacza to, iż nie jesteśmy chore. 3.Masz obowiązek odwiedzić lekarza (!), czyli wynik, którego nie chcemy w ciąży: IgG (+), IgM (+) – oznacza on prawdopodobnie świeże zakażenie toksoplazmozą, które wymaga jak najszybszego wdrożenia leczenia! 4.Oddychasz z ulgą, gdyż spełniły się Twoje marzenia: IgG (+), IgM (-) świadczy, że kiedyś przechorowałyśmy już tokso i jesteśmy odporne (hurrraaa!!!) Jeśli przeciwciała IgG są jednak mocno podwyższone, trzeba jeszcze po jakimś miesiącu wykonać badanie ponownie. Jeśli IgG pozostaje na podobnym poziomie oznacza, że jesteśmy zdrowe jak ryba!:) Wiedziałam, że tokso można złapać zjadając niedogotowane mięso zawierające cysty pasożyta, ale także niedomyte warzywa czy owoce zanieczyszczone kałem kota, w którym znajdują się oocysty. Piekłam więc mięso na skwarkę a owoce i warzywa szorowałam do zdarcia skórek… :) Jednak najbardziej bałam się wyjazdów na wieś, gdzie mieszka część rodziny męża. Wszechobecne są tam koty, które łażą wszędzie, łącznie z chlewami, a potem wchodzą do domów, skąd nikt ich nie przepędza (brrr!!!). Nie żebym coś osobistego miała do kotów, ale do dzikich kotów w domu to już tak… Dlatego każdy taki wyjazd w ciąży wiązał się u mnie z duuużym stresem. Za każdym razem byłam pewna, że wreszcie złapię pasożyta T. gondii… Jednak jakimś cudem nie złapałam tego stworzonka, choć w nocnych koszmarach nawiedzało mnie często… Tym walczącym z tokso w ciąży chciałam jeszcze przekazać, że znam dziewczynę, która zaraziła się w III trymestrze. Teraz ma 4-letnią zdrową i śliczną córeczkę, więc lekarstwo do ust a głowa do góry! Zainteresowanym tokso polecam odwiedzenie stron: http://www.pzh.gov.pl/przeglad_epimed/63-2/632_31.pdf http://www.ciazowy.pl/artykul,toksoplazmoza-w-ciazy,1349,1.html http://www.rodzicpoludzku.pl/Ciaza/Toksoplazmoza.html

czwartek, 17 października 2013

Paranoja (podwójna) nr 11: Cholestaza ciążowa

W okolicach 14 tygodnia ciąży zaczęły mnie swędzieć stopy, a następnie dłonie. Pomyślałam, że to jakieś uczulenie, choć generalnie do alergików nie należałam. Zdawałam sobie jednak sprawę z faktu, że w ciąży organizm może reagować gwałtowniej na niektóre produkty, nie przejęłam się więc zbytnio tym faktem. Jednak swędzenie nie ustawało, a w nocy nasilało się. Wypatrywałam jakiejś wysypki, ale niczego nie znalazłam. Ponadto, wciąż swędziały mnie tylko stopy i dłonie. W końcu zaczęłam szukać informacji w internecie. Szukałam newsów pod hasłem „swędzenie stóp i dłoni w ciąży”, no i niestety natknęłam się wtedy na hasło „cholestaza ciążowa…”. Włosy mi dęba stanęły, gdy zaczęłam czytać co to takiego i z czym – co gorsza – się wiąże. Nie będę tu opisywać szczegółów, bo o nich możecie przeczytać choćby tutaj: http://www.mamabrzuszekimaluszek.pl/Cholestaza-ciazowa-811.html. Wizja poważnego zagrożenia dla dziecka spędzała mi sen powiek, a zatem skonsultowałam się z moją ginekolożką, która również podejrzewała u mnie cholestazę, choć twierdziła, że choroba zazwyczaj ujawnia się na późniejszym etapie ciąży. Zaleciła mi jak najprędzej wykonać następujące badania: ALAT, ASPAT, fosfataza alkaliczna, gamma GT, kreatynina, mocznik, bilirubina całkowita i albumina. Wyniki niespodziewanie wyszły w normie i do dziś nie wiem, co oznaczały te swędzące stopy i dłonie, tym bardziej, że historia powtórzyła się ok. 35/36 tygodnia i ponownie lekarka zaleciła badania, jednak w dniu, w którym miałam je wykonać… urodziłam Amelkę:) ! Na izbie przyjęć przed porodem ujawniłam swój niepokój związany z cholestazą, ale położne odparły, że nawet gdybym ją obecnie miała, to już nikomu nie zaszkodzi:) Jak się okazało – choć to rzadka choroba -moje dwie bliskie koleżanki przechodziły cholestazę w ciąży, były leczone, leżąc na oddziale patologii ciąży, ale udało im się szczęśliwie donosić ciążę do końca i urodzić zdrowe dzieci. A zatem-nawet jeśli cholestaza nie jest tylko Waszą paranoją, ale rzeczywiście Was spotkała – myślcie pozytywnie – z tego dziadostwa wychodzi się cało, jeśli tylko się je leczy!

środa, 16 października 2013

Paranoja (!!) nr 10: cytomegalia!

Po raz pierwszy o cytomegalii usłyszałam kilka lat przed zajściem w ciążę u Pani Profesor-ginekolożki, do której uczęszczałam z uwagi na przygotowania do ciąży. Zaleciła mi wtedy wykonanie badań w tym m.in. pod kątem cytomegalii. Wynik był negatywny, tzn. nigdy nie miałam wirusa wywołującego przedmiotową chorobę. Usłyszałam wtedy, że lepiej byłoby, gdybym już wcześniej go złapała, gdyż zakażenie w ciąży wywołuje poważne skutki, tzn. w I trymestrze na ogół prowadzi do poronienia lub wad płodu, w kolejnych do różnorakich chorób dziecka, np. niedorozwoju płuc czy centralnego układu nerwowego. Przypomniałam sobie o tym wszystkim, kiedy zaszłam w ciążę. Na wszystkich portalach, na których czytałam artykuły w tym temacie ostrzegano, żeby – będąc w ciąży - unikać bliskiego kontaktu z małymi dziećmi, które chorują najczęściej. No więc przeczytałam, przyjęłam do wiadomości i tyle. Aż do czasu… Kiedyś, gdy byłam na początku II trymestu, odwiedziła nas rodzina z dziećmi. Żegnając się z nami, ich mała córeczka (która w dodatku dość często przeziębia się i ma objawy podobne do objawów cytomegalii) pocałowała mnie prosto w usta, a właściwie pośliniła solidnie:) Pewnie śmiesznie to zabrzmi, ale po jakiejś chwili od pocałunku przypomniałam sobie, że ślina małych dzieci to bardzo częste źródło zakażenia cytomegalowirusem, który jest bardzo powszechny w społeczeństwie… Gdy sobie uświadomiłam ten fakt, byłam dosłownie roztrzęsiona i umówiłam się na wizytę u ginekolożki, prowadzącej moją ciążę, aby zapytać, jakie badania powinnam wykonać w tej sytuacji, a ona… odradziła mi robienie jakichkolwiek badań. Jak stwierdziła – medycyna nie potrafi skutecznie leczyć cytomegalii, więc wynik wskazujący na zakażenie i tak nic nie da, poza wywołaniem paniki. Nie zrobiłam więc badań, straszliwie jednak bojąc się, że mogłam się zarazić. Musiało upłynąć trochę czasu, żebym się uspokoiła, a właściwie względny spokój przyniosły mi kolejne wizyty lekarskie wskazujące, że dziecko prawidłowo się rozwija. A zatem była to na szczęście jedynie moja paranoja...

wtorek, 15 października 2013

Paranoja (?) nr 9 - Anemia

Kiedy wykonałam morfologię na początku ciąży, wypadła ona poprawnie. Szału nie było, jeśli chodzi o poziom hemoglobiny, ale tę zawsze miałam na granicy normy. Jednak, w trzecim miesiącu ciąży morfologia pokazała, że hemoglobinę mam poniżej normy, hematokryt też. Lekarka orzekła, że to za wcześnie na takie wyniki, że niedokrwistość może być fizjologiczna w ciąży, ale dzieje się tak dopiero koło 32 tygodnia, gdy objętość osocza zwiększa się w szybszym tempie niż liczba erytrocytów, czyli czerwonych krwinek. (Muszę dodać, że w I trymestrze głównie, ale właściwie prawie przez cały czas będąc w ciąży miałam ogromną ochotę na kwaśne jedzonko – wszelkie kiszonki, ale i niestety ocet… Ten ostatni dodawałam do galarety czy też spożywałam wraz z rybkami. Właściwie to mogłabym pić zalewę octową samą bez dodatku ryb… Niby wiedziałam, że ocet nie należy do zdrowych produktów, ale był to wtedy jeden z nielicznych moich grzechów kulinarnych, więc dawałam się skusić. Aż do momentu kiedy przypomniałam sobie zasłyszane kiedyś ostrzeżenie, że ocet może prowadzić do anemii. Jednak dziś myślę, że jest to jeden z wielu mitów dotyczących octu. Nie znalazłam nigdzie potwierdzenia, że może on szkodzić w tym zakresie). Zatem, trzeba było wdrożyć leczenie, polegające na przyjmowaniu przeze mnie dużych dawek żelaza. Próbowałam różnych preparatów z żelazem, m.in. Biofer, Ascofer i Tardyferon-Fol (z kwasem foliowym). Temu ostatniemu pozostałam wierna aż do końca, tyle że potem był to sam Tardyferon, ponieważ kwas foliowy miałam zażywać niezależnie od tego w ilości 15 mg. Ponieważ niedokrwistość wciąż mi towarzyszyła, lekarka zaleciła zażywanie podwójnej dawki wskazanej na opakowaniu jako maksymalna (!). Byłam tym faktem przerażona, ale w końcu musiałam komuś zaufać, tym bardziej, że uważam tę panią za mądrą osóbkę. Jednakże nawet te ogromne dawki nie pozwoliły na powrót moich wyników do normy. Nie mam pojęcia czy to miało wpływ na fakt, że rodząc córeczkę niemal jednocześnie urodziłam łożysko, co podobno oznaczało, że było ono odklejone i położna kazała mi Bogu dziękować, że wszystko dobrze się skończyło a dziecko urodziło się dotlenione. Słyszałam wcześniej, że niedokrwistość może prowadzić do przedwczesnego odklejenia się łożyska (i bałam się tego jak ognia) czy nawet do przedwczesnego porodu, który także miał miejsce w moim przypadku… A u mnie niedokrwistość trwała niemal całą ciążę… więc moje obawy być może nie były jednak tylko paranoją...

poniedziałek, 14 października 2013

Paranoja nr 8 – detergenty i inne zmory…

Jak wspominałam, mój szanowny małżonek kocha detergenty wszelkiej maści. Ma wręcz zboczenie jakieś, bo wypuszczając się do sklepu, wydaje pieniądze na płyny do blatów, podłóg, szafek takich, szafek owakich, powierzchni wypukłych, powierzchni płaskich itp. Itd. Gdy byłam w ciąży, miłość męża do chemii nie osłabła bynajmniej. Natomiast moja nienawiść do detergentów wybuchła z wielką siłą. Kiedy więc pewnego pięknego dnia mężul zatruł powietrze w pokoju używając sprayu do prasowania – pokłóciliśmy się na całego, jak w porządnej włoskiej rodzinie… Toż to ja zrezygnowałam ze wszelkich sprayów typu lakier do włosów czy dezodorant a on musi sobie spryskiwać koszule, aby mu się rzekomo lepiej prasowało, trując przy okazji żonę i – co gorsza – swoje nienarodzone dziecko… Przyznam, że detergentów i kosmetyków unikałam jak diabeł wody święconej. Sprzątając, używałam wody z octem, zamiast różnych specjalnie do tego celu stworzonych produktów. Malowałam się tylko od czasu do czasu, stosując kosmetyki hipoalergiczne po uprzednim solidnym przestudiowaniu ich składu. Wiedziałam, że muszę wystrzegać się amoniaku czy chloru. Na mojej czarnej liście kosmetyków były ponadto m.in. triklosan, retinol, kwas salicylowy i inne, których już nie pamiętam. Miałam przed oczami historie kobiet rodzących dzieci bez nóżek czy rączek, co okazywało się skutkiem używania jakichś szkodliwych substancji… Jako żonie męża-wielbiciela detergentów było mi podwójnie ciężko, ale po jakimś czasie wypracowaliśmy kompromis – mężul używał ulubionych produktów przy otwartych oknach lub podczas mojej nieobecności w domu. I tylko w takim układzie dałam radę przetrwać

niedziela, 13 października 2013

Paranoja nr 7 - Walentynki...;)

Alkohol pijam rzadko i jest to zazwyczaj czerwone wino w ilości niewielkiej. Jednak pech chciał (choć to dziwnie zabrzmi), że na samym początku ciąży wybraliśmy się z moim osobistym mężulem na Walentynki w góry do hotelu SPA. Mieliśmy dużo stresów i chcieliśmy się oderwać od rzeczywistości, relaksując się w spokojnym otoczeniu. W pierwszym dniu udaliśmy się na uroczystą kolację zakrapianą winem. I wypiliśmy z mężem parę lampek. Oczywiście, wtedy nie wiedziałam jeszcze, że jestem w błogosławionym stanie… Choć musze przyznać, że coś w tyle głowy chyba mi mówiło, że może być inaczej, gdyż nie zdecydowałam się korzystać z sauny, tak na wszelki wypadek. Wprawdzie przed wyjazdem na weekend zrobiłam test ciążowy, który wyszedł negatywnie, ale jednak coś mi podpowiadało, żeby nie ryzykować. Podobno pobyt ciężarnej w saunie może być ok, pod warunkiem, że systematycznie korzystało się z niej wcześniej, przed ciążą (Finki, znane ze swojej miłości do sauny, ani myślą z niej rezygnować ze względu na dzidzię w brzuchu a jakoś naród jeszcze nie wyginął i ma się dobrze). Mnie się jednak pobyt w saunie zdarza raz na 100 lat, więc dobrze, że nie uległam wtedy pokusie i nie skorzystałam z dobrodziejstw wystawiania się na ciepełko, bo doszłaby mi kolejna paranoja… Jednak powróćmy do meritum. Jak już byłam świadoma swojego stanu przypomniałam sobie, że w pierwszych dniach ciąży piłam wino i to w ilości większej niż zazwyczaj (!). Męczyło mnie to przez jakiś czas, gdyż na moje szczęście czy nieszczęście znałam te wszystkie wyniki badań, mówiące o szkodliwym wpływie alkoholu na dziecko w łonie mamy. Akcje informacyjne typu "Ciąża bez alkoholu" czy „Zero alkoholu w ciąży" oraz lektura czasopism przeznaczonych dla ciężarówek zrobiły swoje…Chyba dość powszechnie znany jest FAS, czyli Płodowy Zespół Alkoholowy. Dla niewtajemniczonych podaję za Wikipedią – „(…) zespół chorobowy, który jest skutkiem działania alkoholu na płód w okresie prenatalnym. Alkoholowy zespół płodowy jest chorobą nieuleczalną, której można uniknąć zachowując abstynencję w czasie trwania ciąży. Do dziś nie określono dawki alkoholu, która byłaby bezpieczna dla płodu. Każda ilość niesie ryzyko wystąpienia zaburzeń w rozwoju dziecka.” (źródło: http://pl.wikipedia.org/wiki/Alkoholowy_zesp%C3%B3%C5%82_p%C5%82odowy). W szczegóły nie będę się wdawać, bo to w końcu nie referat o wpływie alkoholu na dziecko. Ciążył mi fakt picia w tym stanie i miałam silne poczucie winy, jednak z czasem ten strach zbladł, gdyż pojawiły się nowe zagrożenia, na których skupiłam swoją całą uwagę…

sobota, 12 października 2013

Kontynuując paranoję nr 6 (Stressss cd.)

Tak więc przeczytałam kilka artykułów w necie. Wskazywały one różne okresy ciąży jako te najbardziej newralgiczne dla wpływu stresu na dzieciątko w łonie mamy, jednak co do jednego się zgadzały – stres w ciąży może szkodzić dziecku i to - w szczególnych przypadkach –w poważnym stopniu. Kortyzol – hormon stresu uwalniany do krwi matki w sytuacji zdenerwowania znaleziono także w płynie owodniowym… (tu też można przeczytać co nieco na ten temat: http://www.theguardian.com/science/2007/may/31/childrensservices.medicineandhealth oraz http://vimed.pl/2012/05/przyszla-mamo-nie-denerwuj-sie/). Najbardziej przerażające były dla mnie publikacje wyników badań, wskazujące na powiązanie stresu przyszłej matki z zespołem Downa, autyzmem czy schizofrenią dzieciaczka ! Te wyniki badań wskazywały jednak, że jedynie bardzo traumatyczne przeżycia ciążowe, takie jak np. utrata bliskiej osoby i to szczególnie w I trymestrze ciąży można łączyć z poważnymi następstwami u dziecka. Niczego tak potwornie stresującego na szczęście nie przechodziłam, jednak myśl o tych strasznych powiązaniach pozostała w mojej głowie … Nie da się chyba w ciągu 9 miesięcy nie doświadczyć stresujących sytuacji. Ja miałam ich wiele, począwszy od mojej trwogi dotyczącej szczęśliwego donoszenia ciąży i urodzenia zdrowego dziecka, przeżyć związanych z moimi domniemanymi przypadłościami w tym czasie, poprzez stres na studiach i podczas obrony (w II trymestrze skończyłam studia podyplomowe), różne napięcia w domu (bardzo denerwowały mnie pewne sytuacje czy zachowania męża, np. jego zamiłowanie do używania detergentów, ale o tym w innym poście) aż po realne zagrożenia wynikające z - już nie domniemanych - ale rzeczywistych zagrożeń, takich jak cukrzyca czy skrócona szyjka. Szukałam sposobów na stres, rad dotyczących skutecznego radzenia sobie z tym nielubianym towarzyszem i jedno, co zapamiętałam, stosowałam i polecam to branie głębokich, regularnych i spokojnych oddechów, gdy nadciąga stres. To naprawdę pomaga, a przynajmniej pomogło w moim przypadku. Także drogie przyszłe mamy: RELAX...

piątek, 11 października 2013

Paranoja nr 6: Stressss

Jak już mieliście okazję się przekonać - non-stop żyłam w strachu, że coś może spowodować, iż nie donoszę ciąży lub będzie miała niekorzystny przebieg. W końcu zaczęłam się stresować, że … się stresuję… Wiem, brzmi prawie jak „głupia głupota”… Ale to był fakt. I jak myślicie – co zrobiłam? Tak, macie rację – rzuciłam się na kompa po pomoc do wujka Google sprawdzić cóż takiego złego stres może zrobić kobiecie w ciąży i jej maleństwu… I wiecie co – wtedy dopiero zaczęłam się bać!!! Ale o tych sensacyjnych informacjach, które odkryłam napiszę w kolejnym poście, gdyż moja mała córunia, która nota bene skończy w niedzielę dwa latka (!), domaga się absolutnej uwagi…:)

czwartek, 10 października 2013

Paranoja nr 5: moje bóle głowy a astma u dziecka...

Jak już wspominałam - przez cały pierwszy trymestr, a nawet dłużej, cierpiałam na uporczywe, niezwykle potężne bóle głowy. Na domiar złego był to akurat pierwszy trymestr, więc żadne konkretne leki nie wchodziły w grę, te mniej konkretne też nie. Moja ginekolożka twierdziła, że w pierwszym trymestrze nie warto przyjmować żadnych medykamentów czy suplementów poza witaminami przeznaczonymi dla ciężarnych, gdyż zawierają one także konserwanty. Niestety, ponieważ nie potrafiłam wytrzymać z bólu, choć należę do tych mniej wrażliwych na ból, zdarzyło mi się zażyć parę razy paracetamol. Oczywiście sprawdziłam potencjalne informacje o wpływie tego leku na ciążę, no i niestety znalazłam artykuły, w których przywoływano badania świadczące o tym, że stosowanie paracetamolu w czasie ciąży zwiększa prawdopodobieństwo pojawienia się u dziecka świszczącego oddechu, będącym jednym z objawów astmy… (nie mam już linków do tych artykułów, ale teraz znalazłam coś takiego: http://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/22355259). Odkąd znalazłam te newsy, unikałam paracetamolu jak ognia, tym bardziej, że nie pomagał na te dobijające mnie bóle. W ogóle to nic nie było w stanie mi pomóc. Ani leżenie, które nawet te dolegliwości nasilało, ani zamknięcie oczu, ani okłady…NIC, kompletnie NIC. Teraz myślę, że przyczyną bólu były chyba hormony. Ale wtedy straszliwie się zamartwiałam, co się ze mną dzieje. Zaczęłam podejrzewać guza mózgu, tym bardziej, że niedawno odszedł brat mojej mamy z tego powodu, a jeszcze wcześniej mój rówieśnik – syn kuzynki mamy . Ponieważ nic lepszego do głowy mi nie przychodziło – zbadałam poziom OB, choć zdawałam sobie sprawę, że w ciąży badanie to nie jest miarodajne. Stwierdziłam jednak, że w przypadku czegoś poważnego może być baaardzo podwyższone, czego nie będzie można powiązać już z ciążą. Wiedziałam wprawdzie, że nie przy wszystkich nowotworach OB wychodzi wysokie, ale czułam, że i tak musze je skontrolować. Postanowiłam, że jeśli będzie tylko nieznacznie podwyższone-dam sobie spokój z dalszym myśleniem o guzie póki co. I tak też na szczęście było. Co więcej, bóle same z siebie przeszły w drugim trymestrze… Musze jednak powiedzieć, że nigdy, przenigdy nie przypuszczałabym, że hormony mogą wywoływać tak potworny ból…

środa, 9 października 2013

Paranoja nr 4: telefon komórkowy...

Generalnie nie miewam zwolnień lekarskich, za to jak zaszłam w ciążę - dość wcześnie wybrałam się na pierwsze zwolnienie (http://ciaza-strach-sie-bac.blogspot.com/2013/10/normal-0-21-false-false-false-pl-x-none.html)- wtedy jeszcze w pracy nikt nie wiedział o ciąży i z tego powodu niestety dostałam za ten okres L4 80% pensji - toteż mój telefon komórkowy dzwonił non-stop. Właściwie to leżąc w łóżku odbywałam dłuuugie rozmowy z koleżankami i kolegami z mojej firmy. Ponieważ nie potrafię godzinami bezkarnie rozmawiać przez komórkę, bo boli mnie wtedy głowa, podpięłam sobie słuchawki i w ten sposób kontynuowałam rozmowy. I wszystko byłoby cacy, gdyby nie fakt, że nagle zapaliło mi się w głowie czerwone światełko: JESTEM w CIĄŻY a przecież telefony komórkowe mogą wywoływać guza mózgu – więc kto wie co jeszcze mogą złego zdziałać w tym szczególnym okresie? Co z dzidzią i wpływem komórki na nią??? Jak tylko lampka się zapaliła-rzuciłam się do komputera i zaczęłam gorączkowo szukać informacji, wrzucając hasła typu „telefon komórkowy a wpływ na ciążę”. Generalnie szału nie było – znalazłam niewiele newsów na ten temat (np. http://emaluszki.pl/769_komorka_pod_poduszka.html), ale te, które się pojawiły zasiały w mojej głowie ziarno niepokoju, właściwie ziarno to za mało powiedziane – to była tona ziaren! Serce waliło mi jak oszalałe, tym bardziej, że wyczytałam gdzieś, iż rozmowy z użyciem słuchawek są wbrew pozorom jeszcze bardziej szkodliwe. Co gorsza, największe promieniowanie pojawia się w miejscach, gdzie nie ma dobrego zasięgu, co w moim mieszkaniu jest normą. Muszę stać tylko w określonym miejscu przy oknie kuchennym bądź balkonowym i nie ruszać się. Poza tym, kiedyś mój osobisty małżonek ładował swój telefon umiejscawiając go na łóżku w pobliżu moich nóg, a więc i w niewielkiej odległości od brzucha… Zorientowałam się dopiero rano, robiąc karczemną awanturę panu mężowi. Pewnie hormon stresu - kortyzol zalał wtedy biedne dzieciątko w moim brzuchu… Generalnie, większość ciąży-jak się później okazało- musiałam spędzić na L4, leżąc w łóżku, więc rozmów telefonicznych nie mogłam uniknąć, ale ustawiałam telefon na głośno mówiący i w ten sposób dialogowałam… Jednak troska o wpływ promieniowania na córeczkę miała mi towarzyszyć już do końca ciąży… Ale to tylko jeden z lęków, które miały się jeszcze przyplątać...Nie spodziewałam się tego, że pojawią się tak liczne i poważne zagrożenia... Ale o tym w kolejnych postach.

poniedziałek, 7 października 2013

kontynuując paranoję nr 3 - szczegóły dotyczące poziomu hormonów i leczenia niedoczynności taczycy

Moje problemy z niedoczynnością tarczycy zaczęły się prawdopodobnie dużo wcześniej, niż zostały zdiagnozowane. Już jako nastolatka miałam pewne objawy, tzn. nadmierne przybieranie na wadze, uczucie chłodu, łamliwe paznokcie czy wypadanie włosów. Mama zasugerowała wtedy, abym poprosiła internistę o skierowanie na badania pod tym kątem. Niestety, dowiedziałam się, że takie skierowanie może wystawić tylko kierownik przychodni, ale generalnie trudno będzie to zrobić (!). No i - brzydko mówiąc – olałam sprawę. Wróciła ona jednak po latach, kiedy to zaczęłam starać się o dzidziusia. Zostałam objęta opieką poradni endokrynologicznej. Z badań zawsze wynikało, że poziom TSH mam na górnej granicy normy, jednak moja lekarka twierdziła, że nie ma sensu póki co wprowadzać hormonu. Zawsze słyszałam – poczekamy jeszcze kilka miesięcy i jeśli Pani nie zajdzie w ciążę – wprowadzimy Euthyrox.
Jednak w tzw. międzyczasie trafiłam do ginekologa. Na tapetę wypłynął temat mojej domniemanej niepłodności. Ginekolog – jak tylko zobaczył moje wyniki dot. poziomu hormonów związanych z tarczycą – złapał się za głowę i zalecił natychmiastowe zażywanie Euthyroxu, jeśli mam zamiar zajść w ciążę… Jako że byłam już zniecierpliwiona brakiem efektów NIEleczenia u pani endokrynolog, stwierdziłam, że wykupię lek i zacznę go zażywać. Ginekolog zalecił od razu dawkę 50 µg, a po 3 tygodniach badanie poziomu TSH. Jako że jeszcze nie był idealny wg mojego lekarza (idealny dla niego to 1 uIU/ml  do zajścia w ciążę), zalecił zwiększenie dawki do 75. Niestety, jako że wpadłam przy tej dawce w nadczynność, wróciłam skruszona do mojej lekarki-endokrynolożki, przyznając się bez bicia, że ośmieliłam się bez jej wiedzy zażywać Euthyrox i że pogrążona jestem w nadczynności. Endokrynolożka po przełknięciu gorzkiej pigułki, jaką było dla niej oznajmienie, że szukałam pomocy u innego lekarza, zaleciła zażywanie Euthyroxu, ale zmniejszenie dawki do 25. Było to w grudniu 2010, a już na początku lutego 2011 zaszłam w ciążę.
Jak pisałam w ostatnim poście, zaraz, kiedy odczytałam dodatki wynik na teście ciążowym, pobiegłam zbadać m.in. poziom TSH i nie był on satysfakcjonujący (3,64  uIU/ml). Z informacji znalezionych w internecie, wynikało, że norma w I trymestrze to:  0.24 - 2.99 mIU/ml, w II: 0.46-2.95 i w III: 0.43 - 2.78 (źródło: http://thyroid.about.com/od/hormonepregnantmenopause1/a/tshbytrimester.htm).
Pomijając fakt, że – jak przeczytałam - podwyższony poziom TSH w ciąży może powodować szereg poważnych problemów związanych z jej donoszeniem, wpływać może także na rozwój dziecka i w najlepszym razie prowadzić do opóźnienia jego rozwoju intelektualnego. Opóźnienie dziecka wiąże się czasami z tzw. subkliniczną niedoczynnością tarczycy matki (gdy poziom TSH jest w niewielkim stopniu podwyższony - tak jak to było u mnie, a inne hormony mieszczą się w granicach normy i nie ma objawów). Ponadto, wyczytałam, że poziom FT4 ma w ciąży większe znaczenie, niż samo TSH, a u mnie nie było idealne jak na ciążę...  Ile artykułów na ten temat przeczytałam i ile forów internetowych prześledziłam wiem tylko ja…  A ile nerwów mnie to kosztowało – wiem też tylko ja… Z perspektywy czasu wiem, że nie było warto. Dziecko mam wyjątkowo inteligentne, mówiące niemal wszystko w wieku 1,5 rokuJ (i to nie jest to tylko moja subiektywna opinia, ale także lekarzy, którzy mieli z małą do czynienia).  Wrodzonej niedoczynności nie stwierdzono u małej, aczkolwiek – jako że w II roku życia zaczęły u niej się pokazywać podwyższone poziomy TSH – musi zażywać Euthyrox w dawce śladowej, tzn. niecałe ¾ dawki 25). Nie robię z tego jednak dramatu, gdyż dziecko wspaniale się rozwija, a być może uda się po jakimś czasie leczenia hormon odstawić.
Ale wracajmy do mojej ciąży. Przez cały czas jej trwania zażywałam Euthyrox – dawki były bardzo powoli i stopniowo zwiększane. Zaczęłam od 25, ale sama sobie szybko zmieniłam dawkę na 37,5, co – jak się okazało podczas pierwszej ciążowej wizyty u endokrynolożki – było właściwe (choć teraz wiem już że dawki były zwiększane zbyt delikatnie – endokrynolog mojej przyjaciółki ustawiał jej w ciąży tak leczenie, żeby TSH oscylowało w okolicy 1). I w taki sam sposób – bardzo ostrożny – zwiększano mi dawki przez całą ciążę, aż doszłam do 100). Poza tym połykałam przez całą ciążę  witaminki Femibion, zawierające m.in. jod w zalecanej przez moich lekarzy dawce: 150 mcg.





Poniżej przedstawiam poziomy moich hormonów w poszczególnych okresach ciąży:
25.02.2011 (pierwsze badanie): Tsh 25.02.11-3,64 uIU/ml
8.03.2011: fT3: 3,78 pg/ml, fT4: 1,43 ng/dl, P/c anty TPO 10,05 IU/ml  (wszystko w normie)
11.03.2011: TSH: 2,3250 uIU/ml
7.04.2011: TSH: 3,400 mlU/L, fT4: 15,96 pmol/L
21.04.2011: TSH 2,14 uIU/ml , fT4: 1,26 ng/dl
11.05.2011: TSH: 3,200 mIU/L, fT4: 16,04 pmol/L
6.06.2011: TSH: 2,3615 uIU/ml
1.07.2011: TSH: 1,9074 uIU/ml
19.07.2011: TSH: 2,37 uIU/ml
29.07.2011:TSH: 2,57 uIU/ml, Ft4: 1,17 ng/dl
5.08.2011: TSH: 2,0532 uIU/ml
29.08.2011: TSH: 1,7007 uIU/ml
9.09.2011: TSH: 2,63 uIU/ml , fT4: 1,19 ng/dl
30.09.2011: TSH: 2,5495 uIU/ml

Paranoja nr 3: niedoczynność tarczycy



Jako że już od kilku miesięcy leczyłam się na niedoczynność tarczycy, podczas pierwszego badania laboratoryjnego, kiedy to zażyczyłam sobie sprawdzenia poziomu Beta HCG, które miało potwierdzić moja ciążę, postanowiłam zbadać też poziom TSH, wiedziałam bowiem, czym skutkuje w ciąży niedoczynność tarczycy. Niby wynik wyszedł w normie, bo 3,64, jednak artykuły odnalezione na stronach internetowych mówiły, że w ciąży normy są bardziej zaostrzone i że jest to stanowczo na wysokie TSH jak na błogosławiony stan, szczególnie pierwszy trymestr, kiedy to dzidziuś nie  korzysta jeszcze ze swoich hormonów. Zaczęłam się więc panicznie bać, że moje dziecko może być opóźnione w rozwoju, gorzej się uczyć itp. Moja endokrynolog uważała, że wynik nie jest zły, wymaga jedynie niewielkiego zwiększenia dawki Euthyroxu-leku, który zażywałam na niedoczynność tarczycy. Poza tym, wynik badania fT4, który wg informacji znalezionych w internecie był za niski, wg mojej lekarki był „prawie” prawidłowy. Pani doktor uspokajała mnie twierdząc, że miała pacjentki z TSH 6 i więcej podczas ciąży a wszystko było w porządku z ich dziećmi, ale dla mnie było to marne pocieszenie. Szperałam więc po forach internetowych, które jednak nie uspokoiły mnie, a wręcz przeciwnie, spowodowały jeszcze większy strach. W efekcie sama sobie co jakiś czas podwyższałam dawki Euthyroxu, co nie było chyba głupie, bo lekarka podczas comiesięcznej wizyty ustalała mi taką dawkę, jaką wcześniej sama sobie ustawiłam...  Ale o szczegółach leczenia i poziomie moich hormonów podczas całej ciąży - w następnym poście -zapraszam!

piątek, 4 października 2013

Przerywnik w moich paranojach...:)

Autorka bloga http://malyszkrab.blog.pl/ nominowała mój blog do Liebster Blog Award. Cokolwiek to znaczy, a nawet jeśli nic nie znaczy:) postanowiłam dać się wciągnąć i odpowiedzieć na pytania:) A zatem dziękuję za nominację i do rzeczy:

Moje odpowiedzi na pytania zadane przez Mamę Julii:

1.Pierwsza myśl, gdy na teście zobaczyłaś dwie kreseczki
Nie wierzę! A więc jednak się udało! Hurrraaa!
2. Twoje zachcianki w ciąży
Wszystko, co kwaśne, ogórki kiszone, ryby w occie i zalewa octowa w dużej ilości... (o occie będzie w moim blogu)
3. Najlepsza rada dla młodej mamy
Matka intuicyjnie wie jak pomóc dziecku, więc zdaj się na instynkt! Nie słuchaj, jeśli będą ci mówić, że nie masz pokarmu i lepiej przejść na mleko modyfikowane - jeśli tylko bardzo pragniesz karmić - dopniesz swego! To były najlepsze rady. Natomiast "najlepszą radą" było podanie dziecku wody z glukozą na ból brzuszka :)
4. Ulubione danie z dzieciństwa
Kurczak z rożna, buraczki z ziemniaczkami i sosikiem, zasmażane kluski śląskie oraz kluski na parze z dżemem.
5. Największa życiowa wpadka
Wyparłam z pamięci…
6. O czym jest Twój blog
Mój blog jest póki co o mojej ciąży, głównie o strachu, jaki mi w tym szczególnym czasie towarzyszył. Opowiadam, jak rozprawiałam się z moimi dolegliwościami i lękami i jaki to w efekcie dawało skutek. Dedykuję w szczególności wystraszonym przyszłym mamomJ
7. Opisz siebie w kilku słowach
Uparta osóbka z zasadami. Empatyczna czasem ponad miarę, zakochana w swojej małej zadziornej córuni. Poza tym, podróżniczka i muzyk z zamiłowania a wielbicielka funduszy unijnych z zawoduJ
8. Marzenie z dzieciństwa
Nie pamiętam…
 9. Twoje małe dziwactwa
Po zamknięciu drzwi jeszcze klamkuję, aby sprawdzić, czy na pewno drzwi są domknięte. Przed wyjściem z domu, biegam po mieszkaniu i sprawdzam czy okna zamknięte, gaz i prąd wyłączony (żelazko!) i to jest generalnie mój dzienny rytuał. Przypuszczam, że to może jakaś odmiana nerwicy natręctw…
10. Największe szczęście to…
Szczęście mojej małej, tj. szczęśliwe życie dla niej (każda mama zrozumie...:)). Poza tym największym szczęściem jest dla mnie dawanie i doświadczanie miłości…
11. Co Cię wkurza?
Gburowatość, brak kultury, pochopna ocena, chamstwo, pycha, zachłanność, bezrefleksyjność i wykorzystywanie bliźnich!
Dziękuję raz jeszcze Mamie Julii za nominację!:)

Moje nominowane blogi:
 http://www.maminymokiem.blogspot.com/
 http://zosiulinkowo.blogspot.com/
 http://www.damanadamce.eu/
 http://www.tip-styl.blogspot.com/
 http://kugulelka.blogspot.com/
 http://gabrysiowamama.blogspot.com/
 http://anciamamcia.blogspot.com/
 http://mpogodzinach.blogspot.com/
 http://gimolki.blogspot.com/
 http://www.tomama.pl/
 http://happyhousewife83.blogspot.com/

Moje pytania:

1.      Moje hobby to…

2.      Na rynku brakuje mi…

3.      Słodycze to dla mnie…

4.      Miejsce na ziemi, które polecam do zwiedzania rodzinom z dzieckiem/dziećmi?

5.      Kocham…

6.      Nienawidzę…

7.      Boję się…

8.      Pragnę…

9.      Codziennie robię…

10.  W weekendy…

11.  Czytam…
UA-48159015-1