czwartek, 30 stycznia 2014

Badamy się, szczepimy, naświetlamy...

Zanim napiszę o moich zmaganiach z laktatorem, kapustą i żółtaczką córki, wrzucam zdjęcia wpisów otrzymanych w szpitalu, które obrazują, co ze mną wyprawiano podczas porodu i po... mamy tu też wyniki poporodowych badań, z tym że od razu muszę zastrzec, iż z cukrzycą było gorzej niż świadczą o tym wpisy, bo jest odnotowany tylko jeden nieprawidłowy wynik, a było ich kilka (glukoza pow. 150)...

A tutaj zdjęcia wpisów dotyczących mojej Malutkiej, wraz z zaleceniami, co dalej po wyjściu ze szpitala:


wtorek, 28 stycznia 2014

Trzecia doba po porodzie



Po burzliwej nocy, związanej z niekończącym się płaczem córki kobiety z łóżka obok, czeka nas kolejny dzień pobytu w szpitalu. Mała cały czas grzeczniutka. Je i śpi.
Znowu śniadanko. Tym razem przynoszą mi już bułeczkę pełnoziarnistą, uwzględniając moją nie do końca wyleczoną cukrzycę. Jest też jajo i pomidor.
Potem obchód lekarzy, którzy ponownie chwalą mój coraz bardziej malutki brzuszek. Dostaję też preparat z żelazem, gdyż straciłam trochę krwi podczas porodu i wyniki badań wskazują, że mam anemię. Mają też regularnie mierzyć mi i spisywać poziom cukru we krwi. Jednak personel szpitalny nie interesuje się tym za bardzo w ciągu dnia.
Następnie wycieczka z dziecięciem do pomieszczenia położnych. Tam tradycyjnie ważenie, mierzenie, kłucie (auuu!) i z powrotem do sali.
Nieco mnie denerwują dwaj panowie, przesiadujący niemal całymi dniami w naszej sali. Są to ojciec i mąż mamy chłopca z bakterią w oku. Po pierwsze – dość często karmię córeczkę, a wyciąganie cyca w obecności gapiących się facetów krępuje mnie. Po drugie siadam na dmuchanej poduszce z otworem, aby zmniejszyć ból, ale nie lubię, kiedy ktoś się przygląda mi się kiedy to robię. Po trzecie, czasami my mamy chcemy pogadać na intymne tematy dot. porodu czy połogu, ale nie w obecności facetów i to w dodatku obcych facetów. Ci dwaj mogliby sobie gdzieś wyjść, zostawić nas na jakiś czas, a nie koczować w pokoju niczym bezdomni nie mający się gdzie podziać. Ja też miewam gości, ale nie są oni w sali zbyt długo, po drugie, jest to w przeważającej części płeć piękna, więc nie krępują zanadto pozostałych mam. Np. kiedy odwiedza mnie znajome małżeństwo, facet wchodzi tylko się przywitać i zobaczyć małą, po czym wychodzi, aby pozostałe panie na sali nie czuły się niekomfortowo. Ci  dwaj denerwujący panowie to jednak najwidoczniej z innej bajki..
Wieczorem odwiedzają mnie także m.in. moja kuzynka z córką, a moją chrześnicą. Siadam z nimi poza salą przy wejściu na porodówkę. Obserwujemy tam ciekawą scenę. Otóż na przyjęcie czeka Cyganka z grupką innych Romów. Kiedy wychodzi ktoś z porodówki zapytać co się dzieje, mówi, że zaczął się jej poród … Najbardziej niesamowite w tym wszystkim jest jednak to, że ona podczas skurczy swobodnie rozmawia ze swoimi bliskimi i wydaje się, że urodzi przy okazji i nawet jej to specjalnie nie ruszy... Na drugi dzień podczas porannej wycieczki z dziećmi do pomieszczenia położnych spotkam tę Cygankę już z jej kudłatym synkiem, w dodatku pójdzie tam dziarskim krokiem, w tych samych ciuchach, w których była przyjmowana na porodówkę i będzie wyglądać, jakby rodziła przed miesiącem, a nie kilka godzin temu… Cóż, niektóre są stworzone do rodzenia…
Tego samego wieczoru zaczyna się coś dziać z moim biustem, tzn. piersi mi się powiększają i robią coraz twardsze. Obawiam się, że to nawał mleczny, o którym opowiadała mi kiedyś koleżanka. Całe szczęście, że mama kupiła mi laktator. Będę go potrzebować. Rodzinka zaopatruje mnie także w kapustę, która stanie się moim towarzyszem na kilka najbliższych dni i nocy.
Nie tylko ze mną się coś dzieje. Mojej małej wyszła podwyższona bilirubina. Dowiaduję się, że na noc pozostanie w inkubatorze na naświetlaniu. Nie wiem czy to tzw. „baby blues”, czyli  depresja dnia trzeciego, ale zbieżność czasowa na to wskazuje, nachodzi mnie bowiem czarna rozpacz na myśl, że córeczka będzie leżeć z dala ode mnie, w dodatku pod opieką najmniej fajnej położnej, z wszystkich, które poznałam… Najzwyczajniej w świecie boję się, że położna nie będzie dbać o moją małą, nie będzie delikatna, a nawet może zrobi jej krzywdę. W dodatku mąż okazuje mi zniecierpliwienie, co pogrąża mnie w rozpaczy jeszcze bardziej. Łzy mi ciekną po policzkach, a mama chłopca z bakterią w oku mnie pociesza.
Czeka mnie bardzo trudna noc, podczas której nie zmrużę oka, tocząc trudną i wymagającą wielu czynności walkę z nawałem pokarmu oraz wędrując do mojego dziecka tam i z powrotem, czujnym okiem doglądając czy nikt nie robi mu krzywdy. Ale o tym w najbliższym poście (ooojjj, będzie ciężko...).
Cdn.

piątek, 24 stycznia 2014

Druga doba po porodzie

Rano budzi mnie położna, przywożąc mi moje cudne maleństwo:)  Ale fajna pobudka! Na widok mojego dziecka cieszę się jak …dziecko. Przyniesiono mi też buteleczkę z mlekiem modyfikowanym, którym dokarmiano małą w nocy. Ja jednak przystawiam córkę do piersi. Ta słodko sobie pije.
Tymczasem mamy konsylium lekarskie przy łóżku pacjentek. Lekarze dotykają naszych brzuchów i w moim przypadku stwierdzają, że macica ładnie się obkurcza (no cóż, czuję to niestety dość często). W ogóle są bardzo mili i zainteresowani pacjentkami (podobnie jak położne na porodówce, co łamie stereotyp wiedźmowatego personelu w szpitalach na porodówkach).
Pielęgniarka pobiera mi krew.
W końcu przywożą śniadanko. Stwierdzam, że dla mnie jako cukrzycówki nic nie ma. Założyli chyba, że cukrzyca minęła wraz z urodzeniem dziecka, jednak glukometr mówi co innego… Pani przywożąca śniadanie jednak się stara i rozgląda za jakąś grahamką.
Mamy wzywane są ze swoimi dziećmi znowu do specjalnego pokoju położnych, gdzie dzieci są ważone, mierzone, szczepione (o zgrozo!), badane itp. Czeka się przed tym pomieszczeniem z wieloma innymi mamami i ich dziećmi wiezionymi w łóżeczkach na kółkach. Można troszkę pogadać i poprzyglądać się nowonarodzonym dzieciątkom. Zauważam, że tylko moje dziecko ma czarną czuprynkę. W kolejnych dniach dojdzie jeszcze jedno z czarnymi kudełkami – synek Romki
Kiedy kłują nasze dzieci – zabierają je do jeszcze innego pomieszczenia, by mamy nie słyszały ryku maluszków i nie widziały drastycznych scen… Odbieram dziecię po takim kłuciu i z trwogą zauważam  fioletowy wierzch jej dłoni.
Docierają do mnie goście. Mąż, mama, ojciec – ten po raz pierwszy widzi wnuczkę i oczywiście wpada w zachwyt.
 Mama przynosi mi pyszny obiad dietetyczny (ryba duszona w warzywach) i inne smakołyki, którymi jako słodka mamuśka mogę się posilić.
Mąż przychodzi z naszym nowym aparatem fotograficznym, kupionym specjalnie dla celów fotografowania maleństwa (mała jest niezwykle fotogeniczna). Cyka kilka fotek (na porodówce i zaraz po porodzie też zrobiliśmy parę zdjęć komórką, ale takich nie najlepszej jakości i tylko dla nas, nie wyglądamy bowiem na nich zbyt świeżo...).
Córeczka jest nadzwyczaj spokojna. Tylko je i śpi. O tym, że nie jest to regułą u noworodków, dowiem się jeszcze tego samego dnia...
Uczę się małej – karmienia jej, przewijania, dbania o higienę. Bałam się tego, a jakoś tak instynktownie daję radę. Wychodzi mi chyba całkiem nieźle. Obawiam się jedynie czy córka wystarczająco je. Nie jestem w stanie ocenić ile zjadła. Tu butelkowe mamy maja przewagę, bo widzą ile i kiedy. 
A propos mam – jedna z tych, z którymi dzielę salę wychodzi ze szpitala. Przywożą drugą po trudnym porodzie. Miała bodajże podawaną krew. Natomiast teraz podają jej oksytocynę, aby pobudzić obkurczanie się macicy.  Nie bardzo wiem, dlaczego, bo myślałam, że oksytocynę tylko podaje się, aby pobudzić poród (nie mam pojęcia do dziś o co chodziło z tą oksytocyną, może Wy wiecie?). Kobieta ta bardzo cierpi. Jej jęki są trudne do zniesienia. Ponadto, jej córeczka prawie ciągle płacze, tzn. albo je albo płacze. Rzadko natomiast śpi, co bardzo kontrastuje z zachowaniem mojej, która – jak pisałam albo je albo śpi. To chyba jeszcze bardziej frustruje moją sąsiadkę z łóżka obok. 
Natomiast druga sąsiadka ma wszystkiego dość. Leży w szpitalu już drugi tydzień a końca nie widać. Dziecko walczy z bakterią e.coli w oku i nie wiadomo, kiedy to się skończy. W ogóle rodziła straszliwie długo (mówi, że dobę!!) i to też powoduje, że ma dość. W dodatku synuś musi w nocy leżeć w innej sali, więc nie ma przy boku dziecięcia, tak jak pozostałe mamy. Przynoszą go w ciągu dnia na karmienie, choć nie zawsze. Czasami mama idzie karmić synusia do sali, w której on leży. Mały jest uroczy i je strasznie dużo (mama nie daje się przekonać do karmienia piersią i podaje mleko NAN-nie wiem czy to nie kwestia diety przeszkadza jej w wyborze piersi, gdyż mama uwielbia jeść wszystko to, czego karmiąca piersią nie mogłaby, ale próbuję nie oceniać, choć jest mi trudno jako fance karmienia naturalnego).
Wieczorkiem odwiedza mnie koleżanka (ta, do której sms-owałam w trakcie porodu z prośbą o modlitwę) i jest generalnie miło.
Jeszcze toaleta w pomieszczeniu pielęgniarek i powrót do sali.
Noc zapowiada się ciężka, bo córka mamy obok wciąż zawodzi. Mama jest bliska rozpaczy, bo nie wie, co się dzieje, ale podobno jej pierwsze dziecko – syn – tez przepłakał pierwszy rok życia (!!).
Mojej córki jednak to nie rusza i kiedy tylko nie je, śpi jak – nie przymierzając – niemowlę:), co i mnie skłania do ucięcia sobie drzemki.
Cdn.

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Dobiega końca porodu dzień - nadchodzi błogi sen...:)



Dwie kobitki, które dzielą ze mną pokój są spoko. Jedna z nich leży tu już drugi tydzień, bo oko jej synusia dopadła bakteria e.coli i biedaczek wciąż ma stan zapalny.
Kiedy mąż i mama opuszczają szpital, a ja chcę np. skorzystać z toalety – panie chętnie oferują pomoc w postaci przypilnowania córeczki. Mówią też o swoich przejściach porodowych, co tworzy między nami coś w rodzaju wspólnoty. Wspólnoty udręczonych lecz uszczęśliwionych. Czuję się jakoś tak raźniej.
Męczy mnie jednak jedna sprawa. Jako że miałam podczas ciąży bakterie w moczu a przed ciążą byłam nosicielką Streptococcus agalactiae, komunikuję to lekarzom neonatologom spotykanym na oddziale. Chcę, aby zbadali czy mała nie ma jakichś paskudnych bakterii. Lekarze stają na wysokości zadania i zgadzają się z upierdliwą pacjentką, że należy w takim razie zrobić małej badanie CRP.
Wieczorem mamy zostają zaproszone ze swoimi dziećmi na wieczorną toaletę do specjalnego pomieszczenia, w którym niemal „hurtowo” myje się, przewija i przebiera dzieciaczki. Robi to kilka położnych na raz.  Jeśli jesteś po raz pierwszy – w dużej części obserwujesz. Tzn. ja dziecię rozbieram, potem wkracza do akcji ona. Czuję się trochę jak w sklepie rzeźniczym. Położna bierze dziecko jedną ręką pod paszkami pod kran, drugą puszcza wodę. Następnie dziecię zaczyna wrzeszczeć, jakby je kto ze skóry odzierał. Położna niewzruszenie operując jedną ręką przewraca i wywraca do góry nogami dziecko, drugą polewa je wodą. Trwa to wszystko błyskawicznie. Całe szczęście, bo scena wygląda drastycznie.
 Po „kąpieli” wpuszcza dziecku do dzioba wit. D+K (tak, robi to w taki sposób, jakby aplikowała ptaszkowi do dzioba jakieś kropelki) i każe ubrać mamie. 
Nie wiem czy to ta wyczerpująca psychicznie dla mnie kąpiel maluszka, czy strach przed nocowaniem z taką bezbronną kruszynką u boku czy też osłabienie po porodzie, ale zakręciło mi się w głowie. Troszkę i przez moment. Wystarczyło to jednak, aby wsadzono mnie na wózek i odwieziono do sali bez mojej córuni!! Matko jedyna! Co to będzie? Moja mała w rękach kobiet, które zajmują się dziećmi w taki sposób, w jaki ja biorę królika (dodam, że martwego), chcąc z niego przygotować strawę!
A co z moim karmieniem?? Ja nie chcę aby małą faszerowali jakimś matki-mleko-podobnym napojem!!
Nie mam jednak nic do gadania, bo kobieciny boją się mi zostawić na noc dziecko.
Kiedy już się z tym zaczynam godzić, nagle przychodzi mi do głowy, że mam noc dla siebie! Mogę się wyspać, nie sprawdzając co chwila oddechu maleńkiej i nie zaglądając co 5 minut czy wszystko gra. Postanawiam więc nie zamartwiać się i odbić sobie poród słodką drzemką. Tym bardziej, że to ostatnia noc wolności! Potem już nie będzie błogich długich nocek. Będą noce przerywane głodem, płaczem, gadaniem dziecka przez sen i moimi lękami, kiedy to będę się zrywać i wstawać do córeczki, aby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku…Ot, matczyny los...
I tak, rozmyślając o czekającym mnie niczym nie zakłóconym śnie… zasnęłam.
Cdn.

piątek, 17 stycznia 2014

Kolejne kilka godzin pierwszego dnia życia Maluszka



Po przyniesieniu nam dziecka z powrotem, wreszcie przenoszą nas na oddział noworodkowy. 
Zostajemy ulokowane w sali trzyosobowej. Sala nie jest atrakcyjna (szczególnie w porównaniu z supernowoczesną porodówką), widać, że czeka na remont, no i nie ma łazienki, bo ta znajduje się w sali, do której można wejść bezpośrednio z tej mojej. Tyle że na tamtej też leżą trzy kobieciny… Trochę to niefajne, zważywszy na stan kobiet, które właśnie urodziły… Poza tym, zdarza się, że trzeba wzywać kogoś do posprzątania łazienki, bo kosze przebierają…
Córeczka leży koło mnie w takim specjalnym łóżeczku noworodkowym na kółkach. Założono jej szpitalne ciuszki. Pieluchy i mokre chusteczki do przewijania każda mama powinna mieć swoje. Ja korzystam z Huggies Newborn ze specjalnym wycięciem na pępuszek, choć moja córa jest tak drobniutka, że i tak trzeba jeszcze podwijać brzeg pieluszki, aby pępek mógł swobodnie się goić. Mała ma balon w miejscu pępka, co nas trochę przeraziło. Poza tym, ma założoną na kikut specjalną plastikową zapinkę, którą lekarz ma zdjąć po bodajże dwóch dobach.
Kładę się w mojej brudnej koszuli na łóżku, na którym najpierw rozkładam podkład. Podkłady i duże wkładki higieniczne (takie wielkie podpaski) trzeba mieć koniecznie po porodzie. Używam wkładek Bella Mamma. Są niezłe. W utrzymaniu poporodowej higieny przydaje się też Octenisept (po raz pierwszy widziałam go podczas porodu, kiedy to położna kilka razy obficie mnie nim potraktowała, przydaje się też do higieny niewygojonego pępuszka dziecka), odpowiedni żel do higieny intymnej, najlepiej taki o ph 3,5 (polecam LaciBios femina Pregna - specjalistyczny płyn do higieny intymnej dla kobiet w okresie ciąży, połogu i karmienia piersią – ja odkryłam go dopiero po kilku miesiącach od porodu) czy Tantum Rosa lub też zwykłe szare mydło.
Poza tym, mąż kupił mi takie specjalne dmuchane siedzisko z dziurą pośrodku, abym bezboleśnie mogła siedzieć.
Mama zaś przyszła do szpitala z laktatorem, który bardzo przydał mi się między drugą a trzecią dobą po porodzie, kiedy to miałam nawał mleczny, ale o tym później.
Mama, kiedy tylko po raz pierwszy spogląda na wnuczkę, roztkliwia się bardzo i wpada w zachwyt nad jej urodą. Wpatrujemy się w tę drobniuśką dziecinę ze szczerym uwielbieniem.
Siedzimy tak więc (ja z córką leżymy znaczy się) z mężem i moją mamą, wydając z siebie same ochy i achy, aż w końcu przychodzi położna i próbuje pomóc mi przystawić małą do piersi. Ze względu na moje płaskie brodawki, zaleca zakup silikonowych kapturków do karmienia, toteż mama biegnie do apteki i przynosi mi takie bodajże z Aventu. I dzięki nim moja mała zaczyna pić mleczko mamusi ku mojej wielkiej uciesze, bałam się bowiem, że moje brodawki nie pozwolą mi karmić naturalnie, a było to dla mnie ogromnie ważne.
Próbuję też nauczyć się jak przewinąć malutką, która póki co nie oddała smółki, na co czekam, bo wiem, że to ważne.
Wreszcie wpada do sali położna bądź lekarka i wiedząc, że od kilku godzin leżę, goni mnie, abym się ruszyła i wzięła kąpiel. Cieszę się, bo nie wiedziałam ile jeszcze trzeba mi będzie leżeć bez prysznica... Zostawiam więc córeczkę pod opieką tatusia oraz babci i idę się kąpać. Nie jest to prosta sprawa, kiedy człowiek jest cały obolały, ale jakoś daję radę w tej niezbyt przyjemnej łazience. Przebieram się w czystą koszulę (z otworami na piersiach dla  łatwiejszego karmienia) i czuję o niebo lepiej!
Cdn.

wtorek, 14 stycznia 2014

Pierwsze dwie godziny z życia świeżoupieczonej mamy i jej córuni :)



Wreszcie próbują mi pomóc w przejściu na inne łóżko i zawożą do pomieszczenia obok – jest to jak się okazuje salka poporodowa. Jadę oczywiście z małą w ramionach. Tam położna każe mi przystawić dziecko do piersi. Mała instynktownie szuka, ale nie umie złapać płaskiej brodawki.
Przychodzi mąż. Robi zdjęcie telefonem i wysyła mojej mamie, potem pozostałym członkom rodziny. Babcia jest niewiarygodnie szczęśliwa:) i z ulgą przyjmuje fakt, że wszystko skończyło się dobrze.
Kurczę, myślałam, że ból już za mną, a tu nadchodzą skurcze i to silne. Proszę położną o Nospę, ale odmawia jej podania. Przynosi mi jednak paracetamol. Trochę pomaga, ale na krótko. Nie odrobiłam tej lekcji. Nie miałam pojęcia, że po porodzie ma się skurcze i to w dodatku bolesne. Byłam świadoma, że macica musi się obkurczyć, ale nie przypuszczałam, że to się odczuwa i to w tak dotkliwy sposób… Podobno mam się cieszyć, że macica ładnie wraca do właściwego rozmiaru…
Cieszę się, ale ze zgoła innego powodu. Tym powodem jest moja córcia. Taka cudna kruszyneczka leżącą przy mojej piersi.
Czuję się wprawdzie mało komfortowo w poplamionej krwią koszuli, w której rodziłam, ale co tam. Mam dziecko. JESTEM MAMĄ!!!
Po jakiejś godzinie zastanawiamy się z mężem kiedy zabiorą od nas małą, aby ją zmierzyć, zważyć, obejrzeć. Od porodu jest calutki czas ze mną, jak zatem przyznają punkty w skali Apgar, skoro nawet nie przyjrzeli się jej? A może ten moment po wyjęciu małej z mojego brzucha wystarczył lekarzom do oceny? W każdym razie mąż w końcu decyduje się pójść zapytać kiedy pobiorą parametry dziecka. Po dłuższym czasie przychodzą po córeczkę.
Poniżej zdjęcia z książeczki zdrowia, pokazujące wagę i wzrost córeczki, stan jej zdrowia czy wykonane badania/szczepienia. 







Oprócz badań przesiewowych wykonywanych u wszystkich noworodków badano jej wzrok – być może dlatego, że urodziła się jako wcześniak (gdyby skończyła 37 tydzień w brzuchu nie byłaby już nim). Wykonano także pulsoksymetrię, czyli zbadano wysycenie krwi tlenem. Nie wyjaśniono mi dlaczego, a ja nie pamiętałam, aby dopytać.

Na zdjęciu poniżej znajdują się również informacje dot. mojego porodu, tego, co mi podawano podczas porodu, ile trwały poszczególne jego fazy (choć tu coś mi nie grało, ale nie pamiętam już co).

Cdn.
UA-48159015-1