sobota, 30 sierpnia 2014

Rozwój mowy w 1 roku życia - studium przypadku panny A.D.



Chyba wszyscy rodzice czekają z niecierpliwością na ten moment, w którym dziecko będzie w stanie powiedzieć, o co mu chodzi. Zanim się to stanie, trzeba bawić się w proroka, żeby ustalić, dlaczego dziecko płacze, co go boli itp.
Ja też nie mogłam się doczekać pierwszych słów córeczki, ale należę do szczęśliwców, gdyż doczekałam się szybko. Tak jak każdą matkę, cieszyły i cieszą mnie postępy malutkiej, które w tej dziedzinie były i są bardzo duże. 
I tu małe wyjaśnienie. Dzieciaczki są różne i czas, w którym zaczynają mówić często nie ma większego znaczenia dla ich rozwoju. Więc proszę wszystkich czytających ten i kolejne wpisy rodziców, aby wystrzegali się porównań, które do niczego konstruktywnego zazwyczaj nie prowadzą.
Ale zacznijmy od początku.
Aby odtworzyć, jak przebiegał rozwój mowy u mojego maluszka, korzystam z pamiętnika, w którym niestety nie zapisywałam wszystkiego i w ten sposób umknęło mi pewnie parę ważnych kwestii, jednak dobre i to, co jest.
Jak podają mądre książki, od urodzenia do 1 roku życia dziecka mamy do czynienia z tzw. okresem melodii w rozwoju mowy. Podobno koło 7-8 miesiąca życia dziecko zaczyna reagować na mowę. U nas nastąpiło to znacznie wcześniej.
A zatem sięgamy do pamiętnika:
Żeby zrobić niespodziankę babci, w sam Dzień Babci (skończone 3 miesiące życia, choć jako że jest wcześniakiem powinnam powiedzieć, iż 2 miesiące) zaczyna „mówić” po swojemu. I to nie tylko wtedy, kiedy babcia czy dziadek ją zagadują (bo na to reagowała już wcześniej), ale sama z siebie. Tego dnia mamy przełom, gdyż wcześniej wydawała tylko pojedyncze dźwięki, ale nie „mówiła”:)
Od pamiętnego Dnia Babci podczas dnia zdarzają się momenty, kiedy córcia „mówi” np. do zabawek nad jej łóżeczkiem albo „zaczepia” osoby w otoczeniu, wydając dźwięk: „y, y, y”. Efektem ubocznym tego rozgadania jest fakt silnego ślinienia się, ba, wręcz puszczania banieczek ze śliny, co czasami powoduje, że mała się nią krztusi.
Skończywszy 4 miesiące (czyli jako wcześniak 3J), siedząc na kolanach swojego dziadka nagle wydaje z siebie głośny krzyko-pisk (jakby chciała przekrzykując nas przypomnieć, że ona też tu jest). Będące przy tym kuzynka córki wraz ze swoją mamą i wszystkimi obecnymi wybuchają śmiechem. Krzyk córci rozpoczyna całą serię głośnych dźwięków, które mała po nim wydaje, „mówiąc” do nas.  Czyli doczekaliśmy się dnia z nowymi, donośnymi głoskami, wokalizacjami, odchylaniem główki w tył, otwieraniem buzi i wydobywaniem różnych głosek głęboko z gardła, bawieniem się dźwiękami i kontynuacją mówienia we własnym języku.
Kilka dni po powyższym wydarzeniu jesteśmy z malutką na urodzinach mojego wujka. Córcia towarzyszy nam przy stole, bardzo dużo i głośno „mówiąc”, aż wszyscy przecierają oczy ze zdumienia, że maleńka czteromiesięczna dziewczynka jest taka rozgadana.
Kolejne kilka dni mija i zauważamy, że córka od jakiegoś czasu często wypowiada „bzi”, „zi”, „mam” z akcentem na ostatnie „m”. W tym samym dniu malutka po raz pierwszy tak bardzo się śmieje, że aż zanosi się śmiechem - jest to przeurocze J
Kończąc  5 miesięcy (jako wcześniak 4) wykorzystuje krzyk w momentach, kiedy coś jej nie odpowiada, np. mama robi coś innego zamiast się z nią bawić albo malutka się nudzi lub też podczas ubierania jej.
Miesiąc później, czyli będąc półrocznym dzieckiem, ma już opanowane kolejne sylaby. Bardzo często mówi ”baba”, „babababa”, po wcześniej wydawanych sylabach „mama” i „ememem”. Pojawia się też „brum brum” podczas jazdy samochodem.
Skończywszy 7 miesięcy zaczyna bardzo często wypowiadać różne sylaby, robiąc z nich zlepki, np. dadatatadziadziadadada itp.
Mając 9-10 miesięcy - na hasło: „zrób minkę” lub „minka!” wciąga policzki i robi śmieszne dziobki. Na hasło „gdzie jest Maryja?” patrzy na obrazek Maryi na ścianie i składa rączki do Amen, wyrzuca rączki do góry kiedy się ją o to poprosi i pokazuje gdzie ma uszka (myli jej się czasem i pokazuje w buzi), potrafi też dmuchać (babci nauczyła ją dmuchać w balonik z odpustu), rozumie bardzo dużo, np. kiedy mówimy o książeczce - patrzy na książeczkę, jak widzi pieska robi „ha ha”, że niby „hau hau”, rozumie „lala” i wiele innych słów.
Skończywszy 11 miesięcy naśladuje dźwięki wydawane przez kotka (maaa), kozę (meee), świnkę (tutaj charczyJ) i  zaczyna naśladować krowę (mmmm).
Poza tym, choć to nie na temat, robi śmieszne minki przeglądając się w lustrze i wygłupia się, patrząc w ów przedmiot. Daje też swojemu lustrzanemu odbiciu buziJ Uwielbia muzykę. Ma samochód grający melodie. Od babci Stasi dostała pędzel interaktywny grający piosenki oraz keyboard. Od tego momentu, ledwie otworzy oczy, zaraz mówi „lala” i pokazuje paluszkiem, że mam jej podać zabawki dźwiękowe.
Podryguje też na hasło „lalala” Babcia Stasia, podczas spacerków, czasem jej śpiewa, a gdy tylko przestanie, córeczka spogląda na nią i mówi „lala”, każąc jej tym samym śpiewać dalej:) Używa tez innych wyrazów, ze zrozumieniem ma się rozumieć!
Znów odwołam się do naukowców, mówiących, że około 10 miesiąca życia pojawiają się echolalie, a dziecko zaczyna powtarzać słowa oraz kojarzyć wielokrotnie powtarzane dźwięki ze wskazywaniem odpowiedniej rzeczy. Około 12 miesiąca życia dziecko zaczyna zaś rozumieć, co do niego mówimy i reaguje na swoje imię. Wypowiada też pierwsze wyrazy ze zrozumieniem. Jak widać i te umiejętności mała dała radę wcześniej opanować.
Ale przyspieszenie w rozwoju mowy w kolejnym roku życia miało przekroczyć nasze najśmielsze oczekiwania, choć w związku ze szczepieniami Priorix i DTPa mogło być inaczej…
O tym jednak - w kolejnym wpisie.

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Zajawka - opowiastka o rozwoju mowy

Mowa to umiejętność, którą moja córka opanowała bardzo prędko, zaskakując wszystkich. 
Jak to u nas przebiegało? Od czego się zaczęło? Jakimi hasłami mała wprawiała nas w osłupienie bądź rozbawiała do łez (i nadal rozbawia)? Wreszcie co mają szczepienia do rozwoju mowy? 
O tym wszystkim przeczytacie w kolejnym wpisie, który powinien pojawić się najpóźniej z końcem tygodnia. Zapraszam serdecznie! :)

czwartek, 14 sierpnia 2014

Jak nauczyć dziecko korzystania z nocnika? Oto jest pytanie!



Pakujemy walizki i już nam się wydaje, że zmieszczą się w nich wszystkie nasze rzeczy, aż tu nagle nasz wzrok pada na szufladę z Pampersami... O matko! Jeszcze przecież pieluchy! Gdzie my znajdziemy tyle miejsca, żeby je upchnąć? Nie możemy zabrać nie wiadomo ilu toreb do samolotu, bo zapłacimy za nadbagaż. Trudno, trzeba się spakować raz jeszcze, czyli wyrzucić z walizek poukładane w nich ślicznie rzeczy i od nowa zacząć pakowanie, tym razem jeszcze bardziej strategicznie, tak, aby upchnąć nieszczęsne pieluszki...
Jeśli znacie z doświadczenia takie akcje to witajcie w klubie, jeśli zaś macie totalnego maluszka, który ma jeszcze sporo czasu na naukę nocnikowania - kujcie żelazo póki gorące i nie zaniedbujcie żadnej okazji, aby Wasze dziecię polubiło siku do nocnika! Gdybyśmy tak sami zrobili, lecielibyśmy prawdopodobnie bez wypełniających pół torby pieluch. 
Ale zacznijmy od początku.

Nasza córka mając już jakieś półtora roczku zaczęła sygnalizować, że zrobiła bebe, czyli kupkę, która jej przeszkadzała lub też czasem nawet tak oznajmiała nam, że zrobiła siusiu. Mało tego, wiele razy udało się małej wysiusiać czy zrobić kupkę do nocniczka, na którym sadzaliśmy ją, kiedy spodziewaliśmy się, że może się załatwić (np. zaraz po obudzeniu się lub też po obiadku). Czasami też kiedy mała wołała, że zrobiła bebe, okazywało się, że dopiero ma zamiar i w takim przypadku również biegliśmy po nocniczek. Jednak mała raz sygnalizowała, innym razem nie. Raz robiła siusiu czy kupkę na nocnik, w innych okolicznościach nie. Toteż nie chciało się nam ciągle jej sadzać na nocniczku (jedynie babcia konsekwentnie to robiła, ale my już niestety nie). 

Potem nadeszły wakacje i nasz wyjazd do Chorwacji, podczas którego w ogóle nie mieliśmy nocnika, więc nie mogliśmy małej na nim sadzać. Wprawdzie po powrocie z wczasów znów zaczęliśmy to praktykować, ale nasz brak konsekwencji w tym zakresie spowodował, że nic się nie zmieniało w kwestii załatwiania się naszego dziecka.
Nie za bardzo sprawdził się też nocnik z pozytywką, gdyż córka słysząc muzyczkę zaglądała do niego, unosząc często pupę (co - przyznacie - podczas siusiania nie jest najlepszym pomysłem), po czym w tempie ekspresowym rozebrała pozytywkę na części pierwsze. Muzyczka zatem dość szybko się skończyła.

Kiedy córka miała rok i 7 miesięcy, babcia pozwalała jej biegać po ogródku w samych majtkach. Jednak mała sikała do tych majtek dosłownie co 10-15 minut, więc tempo prania i zmieniania bielizny było ogromne. W dodatku brak pieluchy i przesikane majtki nie spowodowały częstszego sygnalizowania potrzeby przez córkę. 
Potem przyszła jesień, zima i w kwestii siusiu nic się nowego nie działo.

Kiedy malutka miała jakieś 2,5 lat otrzymałam jako ambasadorka marki Duck detergenty do toalety zapakowane w fajny karton imitujący prawdziwą toaletę z sedesem (więcej o tym przeczytasz TUTAJ oraz TUTAJ). Bardzo jej się pojemnik spodobał i szła z nim do ubikacji, siadając na nakładce nałożonej na deskę klozetową, a obok sadzała lalę na kartonowej ubikacji Ducka. Pokładałam dużą nadzieję w tej całej akcji wspólnego sikania z lalą. Niestety, nie spowodowało to częstszego sygnalizowania przez małą swoich potrzeb fizjologicznych.

Jako że kiedy córka skończone miała 2 latka i 7 miesięcy wybieraliśmy się na greckie wakacje, w dodatku samolotem, bardzo zależało mi, aby córunia odrzuciła pieluchy przed wakacjami. Toteż znowu biegała po babcinym ogródku w samych majtkach. Czasami wołała, że chce siusiu, jednak aż do wyjazdu nie nauczyła się tego robić regularnie, czyli dawała znać, kiedy chciała. 
Z bólem serca musieliśmy zapakować więc nieszczęsne Pampersy (przeczytaliśmy bowiem, że na wyspie, na którą się wybieraliśmy, pieluchy są znacznie droższe niż w Polsce) kosztem innych rzeczy, które chcieliśmy zabrać z sobą na wakacje.
A na urlopie to już w ogóle był dramat. Córka jedynie na początku korzystała z muszli klozetowej. Potem w ogóle przestała wołać, że chce się załatwić. Mało tego, nie dawała nawet znać w sytuacji, kiedy miała w pieluszce kupkę! Efektem tego była bardzo odparzona pupa. Upały i chodzenie z kupką w pieluszce zrobiły swoje. Przyznam szczerze, że byłam załamana tą sytuacją. Zwątpiłam, że do trzeciego roku życia (tyle dają specjaliści na nauczenie dziecka nocnikowania) córka zrezygnuje z pieluch.
W końcu wróciliśmy z wakacji. I wiecie co? Od razu w pierwszym dniu po powrocie (wróciliśmy w nocy) rankiem wysadziłam małą na ubikację, gdzie zrobiła siusiu. W dodatku nie założyłam jej pieluchy, nie wierząc jednak, że to coś da. I wiecie co się stało? Nasza córeczka przyjęła fakt, że nie nosi już Pampersa i KAŻDORAZOWO kiedy chciała się załatwić wołała, że chce siusiu czy kupkę!!!
Tak po prostu z dnia na dzień. Gdyby mi to ktoś opowiadał, nie uwierzyłabym. Ale to najszczersza prawda. Cały dzień sygnalizowała swoje potrzeby i chyba tylko raz trochę posiusiała majtki, bo nie zdążyła do ubikacji. 
Na noc jednak założyłam małej Pampersa, mimo jej protestów. Kolejnego dnia powtórka z rozrywki, czyli mała chodziła bez pieluchy i kiedy chciała skorzystać z nocnika czy toalety, po prostu o tym mówiła. I tak dzień po dniu. A ja wciąż nie mogłam uwierzyć, że to dzieje się naprawdę (wiem, straszny ze mnie niedowiarek był, wybacz córuniu!). 
Przez kilka nocy zakładałam jednak małej pieluchę. Wyglądało to tak, że córka zasypiała bez niej, bo za żadne skarby nie chciała, abym jej ją założyła. Kiedy zasnęła, zakładałam jej Pampersa w obawie, że pomoczy łóżko. 
Jednakże zorientowałam się z czasem, że pielucha rano jest sucha. Postanowiłam więc pozwolić małej spać w samych majtkach, rozkładając na jej łóżku podkład. Jednak NIGDY go nie zmoczyła, a od tego czasu minęło już 2,5 miesięcy. W całym tym czasie zdarzyło jej się na samym początku kilka razy popuścić siusiu do majtek i raz zrobić kupkę, ale wtedy była baaardzo zaaferowana zabawą ze swoją koleżanką. Poza tym, nie było więcej wpadek. 
Mała potrafi powstrzymać siusiu czy kupkę, kiedy jesteśmy w miejscu, gdzie nie można się załatwić. Ponadto, korzysta zarówno z nocnika, jak i ubikacji (co nie jest oczywiste w przypadku wszystkich dzieciaczków, np. jej koleżanka za nic nie zrobi kupki do ubikacji, więc kiedy jej opiekunowie nie mają przy sobie nocnika, jest dramat, a dodam, że koleżanka jest 8 miesięcy starsza...). 
Tak więc okazało się, że nasza córeczka po prostu chyba musiała dojrzeć do wyrzucenia pieluch ze swojego życia. Zrobiła to dokładnie w kolejnym dniu po tym, w którym skończyła 2 latka i 8 miesięcy. 
Do dziś jednak wydaje mi się, że gdybyśmy byli bardziej wytrwali i konsekwentni, nasza córka mogłaby funkcjonować bez pieluch nawet rok wcześniej...
Tak czy siak, udało się, bez specjalnych książeczek do nauki nocnikowania, z których korzystały dzieci moich współpracowników, bez nocników z bajerami i bez kuszenia dziecka nagrodami (choć babcia z dziadkiem obiecali kiedyś, że kupią malutkiej rowerek biegowy i hulajnogę, kiedy pozbędzie się pieluch - zresztą słowa dotrzymali:)) 
Dziś szczęśliwa i bogatsza o blisko 200 zł miesięcznie mogę powiedzieć, że jestem baaardzo dumna ze swojej samodzielnej córeczki! :)




niedziela, 3 sierpnia 2014

O pieluchach i ich porzuceniu raz na zawsze - zajawka

Kochani, myśląc o przedmiocie kolejnego wpisu przyszedł mi do głowy temat bardzo na czasie. Jest lato, a kiedy jak nie ciepłą porą właśnie nauczyć dzieciaczka załatwiania się do nocniczka czy ubikacji? Zatem, kolejny post będzie właśnie o tym, jak to udało nam się przejść z pieluch na ubikację (wreszcie... a jaka oszczędność!). 
Będzie też co nieco o dziwactwach maluszków w temacie nocnika, pieluchy i siusiania :)
Zapraszam już wkrótce!
UA-48159015-1