Tego jeszcze dnia pojechaliśmy do ciotki Zdzisi – siostry mamy, gdzie kilka osób z rodziny zebrało się po pożegnaniu wujka. Podobno moja kuzynka Ela zapytała, jadąc samochodem z moją mamą, gdzie pojechaliśmy. Kiedy mama odparła, że po jakieś wyniki badań w związku z moimi problemami hormonalnymi, Ela stwierdziła, że może jestem w ciąży. W końcu w naszej rodzinie kilkakrotnie tak się zdarzyło, że ktoś umierał, aby zrobić miejsce nowej istocie… Mama nic na to nie odpowiedziała.
Kiedy tylko upewniłam się, że jestem w ciąży, zadzwoniłam
do gabinetu pani profesor (u której kiedyś się leczyłam), aby zapytać czy brać
duphaston-popularny syntetyczny progesteron, który lekarze podają ciężarnym być może
częściej niż trzeba… Położna, która odebrała telefon odparła, abym sama niczego
sobie nie aplikowała, tylko przyjechała na wizytę do pani profesor. Postanowiłam
więc skonfrontować to, dzwoniąc do
gabinetu ginekologa, do którego uczęszczałam ostatnimi czasy na wizyty i który
zwrócił uwagę na moje TSH, kiedy nie mogłam zajść w ciążę. Doktor ten nakazał
mi zażywać duphaston od razu…
Z mętlikiem w głowie zdecydowałam się go zażywać tak na
wszelki wypadek. Jednak przeczytałam też w internecie wiele newsów nt.
duphastonu zarówno na polskich, jak i anglojęzycznych stronach. Przeczytałam
wiele dobrego, ale i złego (szczególnie na stronach amerykańskich) o tym leku.
Postanowiłam więc go odstawiać, stopniowo zmniejszając dawki. Teraz wiem, że
było to dość lekkomyślne. Wtedy też zresztą wiedziałam o tym, że być może
trochę igram z losem, ale nie byłam pewna co lepsze-zażywanie go czy
odstawienie… a na wizytę u lekarki, na którą zdecydowałam się w celu prowadzenia
mojej ciąży, musiałam czekać weekend i cały dłuuugi dzień.
Sobotę spędziliśmy u mojej babci Adeli-organizowali przyjęcie
urodzinowe wujka Janka-brata ojca. Ciężko było mi tam siedzieć, jako że w
głowie kłębiły mi się myśli dotyczące mojej ciąży i dawek duphastonu, jakie mam
przyjąć…
Wybierałam się też na
nieumówioną wizytę u endokrynologa, aby ustalić dawki euthyroxu, jako że miałam
zbyt wysokie jak na ciążę TSH. Zresztą już sama podniosłam sobie dawkę z 25 do
37,5, gdyż wiedziałam, że za wysokie TSH może być groźne dla dziecka. Nota bene
dobrze, że to zrobiłam (pomógł mi w tym internet i medyczne strony
anglojęzyczne, na których znalazłam informację, że pacjent powinien sam
zwiększyć sobie dawkę, jeśli ma ponad 2,5 TSH a musi czekać na wizytę u
lekarza). Endokrynolog bowiem kazała mi zwiększyć dawkę właśnie do 37,5… choć
dziś wiem już, że to było zbyt mało. Internet był dla mnie w tym czasie zarówno źródłem właściwych decyzji, jak i lekkomyślnych kroków czy przeogromnych lęków... Ale o tym przeczytacie w kolejnych postach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz