piątek, 29 listopada 2013

jeszcze jedna przerwa w postach o cukrzycy ciążowej...

Uwaga uwaga ! Spieszę donieść, że... nie mam cukrzycy!!!:))) Mało tego. Na czczo poziom cukru wyniósł 79 mg/dl przy normie 70-99, natomiast po 2 godzinach 87!!!:))) Tak dobrych wyników krzywej nie miałam jeszcze nigdy:) Bye bye cukrzyco i nigdy nie wracaj!!
Wiem, to, że teraz jej nie mam nie daje mi gwarancji na powrót do świata diabetyków (podobno te kobitki, które doświadczyły cukrzycy w ciąży mogą zapaść na tę chorobę 10-15 lat po urodzeniu dziecka), ale każdy rok bez tego świństwa jest dla mnie rokiem wygranym:)
Dziwi mnie tylko sytuacja szwagierki, o której wczoraj wspominałam. Cukier po 2 godzinach ponad 200, a leczenia nie wdrożono... W ogóle zastanawiająca jest służba zdrowia wsi i małych miasteczek. Nie chcę generalizować, bo mówię na przykładzie tylko jednej miejscowości - tej, w której mieszka siostra mojego męża. Jednak nie wiem czy nie jest to jakiś ogólny trend, że na wsiach wszystko się olewa?? Tzn.: jak jesteś chora, to się wyśpij i ci przejdzie albo: wyniki wyszły źle to się pilnuj (ale że niby jak??) i zero leczenia, no chyba że się jest przeziębionym to przepiszą ci lek-antybiotyk oczywiście, tak na wszelki wypadek, żebyś nie zszedł na zakażenie bakteryjne.
Inny przypadek: koleżanka drugiej szwagierki była w ciąży z bliźniakami i w ośrodku zdrowia lekarz prowadzący ciążę odkrył podczas którejś wizyty, że jedno z dzieci nie żyje. Na szczęście ta dziewczyna poszła do lekarza prywatnego, aby poprowadził jej dalszą ciążę i nieziemsko była zdziwiona, gdy ten prywatny zauważył, że będzie jednak mamą bliźniaków, bo serce drugiego dzidziusia bynajmniej nie przestało bić...
Pomijając mój świetny nastrój z powodu pozytywnego wyniku badania, taka to smutna refleksja dziś mnie naszła z tą wsiowo-małomiasteczkową tzw. służbą zdrowia... Ale mogę się mylić. Może ta miejscowość to tylko wyjątek?! Oby tak było.

czwartek, 28 listopada 2013

w przerwie w postach o ciążowej cukrzycy - post o ...cukrzycy...

Ostatnio cukrzyca mnie prześladuje. Na blogu, co oczywiste, bo o niej jakby od jakiegoś czasu piszę, ale także w życiu.
Parę dni temu okazało się, że siostra rodzona mojego nie-rodzonego męża była na jakichś rutynowych badaniach, podczas których wyszedł jej podwyższony poziom cukru we krwi. Zdziwiłam się, gdyż w ich rodzinie nie zaistniała dotąd cukrzyca. Stwierdziłam jednak, że badanie zawsze mogło być zafałszowane. Dziś jednak mąż przekablował mi, iż siostra miała wykonywane badanie krzywej cukrowej i też nie wyszło dobrze, tzn. na czczo ok, ale po dwóch godzinach cukier ponad 200!
Także dziś i ja byłam na ww. badaniu, ponieważ niedawno przypomniałam sobie, że minął ponad rok od ostatniej krzywej a co roku muszę wykonywać to badanie. Ponieważ miałam do wybrania godziny nadliczbowe w pracy, ze względu na szaleństwo, jakie mamy w związku z przygotowaniami do nowej perspektywy finansowej Unii Europejskiej 2014-2020, stwierdziłam, że wypełnię obowiązek względem siebie i pójdę na moje "ulubione" badanie.
O 7.35 pobrano mi krew, po czym uraczono przeohydnopaskudnym drinkiem (bleeeeeeeeeee) i kazano dwie godziny koczować. Czas wykorzystałam maksymalnie, delektując się czytaniem książki, kiedy NIKT mi nie przeszkadzał (córeczka nie ciągnęła za rękaw, nie wyrywała książki, mąż nie wymyślał, co jeszcze musimy zrobić).
O 9.35 ponownie pobrano mi krew i wypuszczono do pracy. Wieczorem ma być wynik. Trzymajcie proszę kciuki!

wtorek, 26 listopada 2013

O cukrzycy post jedenasty

Pani ginekolog prowadząca moją ciążę stwierdziła, że skoro chodzę głodna to - niezależnie od tego, co myśli diabetolożka - muszę więcej jeść, tym bardziej, że miałam incydenty acetonu w moczu. Oczywiście, jeśli więcej bym jadła, musiałabym robić sobie zastrzyki z insuliny.
Po wizycie nie wiedziałam, co zrobić. Mętlik w głowie. Nie chciałam głodzić siebie, a już broń Boże dzidziusia. Jednak przeczytałam kiedyś, że mały ssak w brzuchu wyssie z matki, co się da, więc jakby co to głodzi się organizm matki, nie dziecka...
Poza tym, buszowałam po forach internetowych, gdzie ciążowe cukrzycówki dzieliły się swoimi doświadczeniami i z ich wpisów wynikało, że przyjmowanie insuliny nie gwarantuje ustabilizowanego poziomu cukru.
Poza tym, przerażało mnie, że musiałabym jeszcze skrupulatniej kalkulować ile WW spożywam, ile jem tłuszczu, ile białka, no i że chyba jeszcze więcej matematyki w moim życiu oznaczałoby konieczność odwiezienia mnie do wariatkowa.
Wziąwszy więc pod uwagę wszystkie plusy i minusy zdecydowałam się jednak uwierzyć diabetolożce, że jem dużo i powtarzać sobie: "jestem syta, jestem syta" tak długo, aż sama siebie przekonam.
Z perspektywy czasu muszę przyznać, że nie mam najmniejszego daru przekonywania... Chodziłam, a właściwie leżałam, głodna jak wilk a burczenie w brzuchu zagłuszałam muzyką Mozarta, Griega lub lekturą - działały jedynie te wciągające na maxa.
A tak na marginesie to muszę przyznać, że przymus wylegiwania się w ciąży przyniósł jeden pożytek - tylu książek ile w tym czasie, to nie przeczytałam przez ostatnie kilka lat... Może kiedyś napiszę słów kilka na ten temat (?)
Zmierzamy powoli, acz nieuchronnie do końca eposu o heroicznej cukrzycowej ciężarówce, więc zapraszam na zakończenie mojej historii z tą słodką i wredną jednocześnie chorobą. A zatem raz jeszcze - cdn.:)

niedziela, 24 listopada 2013

O cukrzycy post dziesiąty

Ponieważ wiele osób chce, abym wskazała przykłady dań spożywanych przeze mnie, postanowiłam kilka wrzucić.
Obiadki, które trzymały mój cukier w ryzach:
-filet z dorsza podduszony na łyżeczce oleju + dużo brokułów + 1/2 szklanki soku warzywnego z kartonu (cukier po 1 h: 83:));
-4 (!) kawałki ryby podduszonej jak wyżej + dużo szpinaku podduszonego z czosnkiem na oleju + 2 cząstki grapefruita (cukier: 97);
-talerz krupniku + 1 skrzydełko gotowane z kurczaka (cukier: 108);
-udko z kurczaka pieczone + zapiekanka z warzyw (cukier: 86);
-4 skrzydełka z KFC (ha!) bez panierki + dużo brokułów (cukier: 84);
-4 skrzydełka z kurczaka + 1/2 rolady + kapusta czerwona + niecałe 1/2 woreczka kaszy jęczmiennej (cukier: 102);
-grillowany filet z kurczaka + garść fasolki szparagowej z oliwą i czosnkiem + 1/2 woreczka kaszy jęczmiennej (cukier: 101);
-3 kawałki ryby grillowanej + trochę kapusty kiszonej + 1 burak + 1/2 woreczka kaszy (cukier: 107);
-2 kawałeczki wołowiny + 1 burak + 1/2 woreczka kaszy jęczmiennej(cukier: 112);
-grillowana pierś kurczaka + szpinak na oleju z migdałami + 35 gr kaszy jaglanej (cukier: 108).
Natomiast zupa soczewicowa, pomidorowa czy też jarzynowa z ziemniakami lub ziemniaki jako dodatek do obiadu niestety powodowały, że moja krew stawała się za słodka... Za to -jak widzicie- kasze stały się moim "chlebem powszednim", co osobiście nie przeszkadzało mi wcale, bo bardzo je lubię.

Z dietą wychodziło mi raz lepiej, raz gorzej. Wreszcie jednak miała nastąpić chwila prawdy. Wzięłam swój "Dzienniczek pacjenta z cukrzycą", do którego miałam wpisywać każdy wkładany do ust kęs czegokolwiek i udałam się z wizytą do diabetolożki.

Pani doktor spojrzała w notatnik i stwierdziła, że jem wystarczająco dużo a wyniki mam niezłe, gdyż skoki cukru są sporadyczne, więc nie będziemy wprowadzać insuliny:)))
Ucieszyłam się niezmiernie, choć absolutnie się z nią nie zgadzałam co do stwierdzenia, że dużo konsumuję... Ale spoglądając na panią doktor i widząc jej wysuszoną posturę pomyślałam sobie, że ją pewnie zaspokajają 3 różyczki brokułów polanych niczym... Nie było więc sensu dyskutować. Syty głodnego nie zrozumie... Najważniejsze, że - przynajmniej na razie - nie muszę wstrzykiwać sobie w uda insuliny (brrr!!!). Wolałam chodzić głodna niż robić sobie zastrzyki (i to w dodatku w takie miejsce!!).

Jednak kolejna wizyta u ginekolożki namieszała mi w głowie...
Cdn.

piątek, 22 listopada 2013

O cukrzycy post dziewiąty

Cukrzyca spowodowała, że dowiedziałam się, co to WW. Jest to tzw. wymiennik węglowodanowy, informujący o zawartości węglowodanów w danym produkcie: 1 WW = 10 gram węglowodanów. Wiedziałam też, że jeśli będę musiała przejść na insulinę, muszę zapamiętać jedno: 1 WW podwyższa poziom cukru we krwi o 30-50mg%, natomiast 1 jednostka insuliny obniża poziom cukru o 30-50mg%.
Póki jednak nie miałam polecenia diabetologa dotyczącego przejścia na zastrzyki, zwracałam uwagę na WW, aby zliczać ile spożywam tych jednostek dziennie. Przeczytałam, że w ciąży na dobę powinno się jeść ok. 20 WW, przy czym na poszczególne posiłki miało przypadać: śniadanie 4-5 WW, II śniadanie 2-3 WW, obiad 5 WW, podwieczorek 2-3 WW, kolacja 4 WW oraz późna kolacja 1-2 WW. Czytałam więc non-stop etykiety na wszystkich opakowaniach produktów, które miałam włożyć do ust i przeliczałam na WW. Mimo, że nigdy nie lubiłam matematyki, teraz moje życie zaczęło wyglądać, jakby matma była moją pasją: liczyłam co się dało… Nie wyobrażam sobie tego wszystkiego, gdybym musiała chodzić do pracy. Ciekawe, kiedy bym miała czas na zastanawianie się kiedy, co i z iloma WW mogę zjeść…
Frustrował mnie ciągły głód i życie z matmą w tle… Ponadto, mój małżonek osobisty nie wykazywał się empatią i nie żałował sobie niczego, a mnie nieraz ślinka ciekła… Ale czegoż matka nie zrobi dla bejbusia…
Wkurzał mnie jeszcze jeden fakt – wiarygodność mojego glukometru…Ponieważ ojciec jest diabetykiem, zdarzało mi się jednocześnie wykonywać badanie jego i moim glukometrem. I zawsze była różnica ok. 20. To dużo, bo kiedy wg mojego miałam cukier w normie, wg ojcowego przekroczyłam ją. A od zachowania cukru w ryzach, czyli w normie, zależało moje dalsze ciążowe życie – albo się będę kłuć, albo nie! No i bądź to mądra i pisz wiersze… W końcu przeszłam się do przychodni rejonowej do mojego lekarza rodzinnego, który zaoferował mi …glukometr Pani doktor powiedziała, że należy mi się z kasy chorych (do diabetologa chodziłam prywatnie).
Z radością przyjęłam dar, tym bardziej, że był to model inny niż mój i taty, a mianowicie iXell firmy Genexo. Stwierdziłam, że będę mierzyć dwutorowo – Accu-Chekiem i Ixellem (opuszki palców i tak miałam już tak zgrubiałe, jak u gitarzysty). Tak też robiłam na początku. Na szczęście różnice w pomiarach tymi dwoma glukometrami nie były już tak znaczące, jak między Accu-Chek a tym tatowym, więc uznałam, że już tamtym nie będę mierzyć. Ostatecznie badanie robiłam Accu-Chek albo Ixell, a jeśli wynika był dość wysoki – weryfikowałam drugim glukometrem. I tak oto wiodłam swoje życie z brzuchem, igłami i kalkulatorem pod ręką.
Cdn.

wtorek, 19 listopada 2013

Przerwa w postach o cukrzycy na …coś słodkiego…:)


Żeby trochę rozluźnić atmosferę i wziąć oddech między kolejnymi postami o wyrzeczeniach, jakie było mi dane doświadczać, kiedy byłam słodką ciężarówką, postanowiłam wrzucić parę słów o czymś, o czym mogłam zapomnieć, kiedy miałam cukrzycę, a czym dziś mogę się delektować:) bez większych wyrzutów sumienia, a mianowicie o czekoladkach. A konkretnie o czekoladkach o swojskiej nazwie „Danusia” naszej rodzimej firmy Wawel. Ostatnio bowiem zostałam obdarowana paczką ww. czekoladek.
Chciałam się z Wami podzielić moimi wrażeniami na temat tych słodkości po osobistym ich wypróbowaniu:)
Jeśli nie chorujecie na cukrzycę może zechcecie przeżyć słodkie sam na sam z Danusią…(?)
Jak wielu cukrzyków (czy też osób z genami predysponującymi do zapadnięcia na to słodkie choróbsko) uwielbiam słodycze. Uważam jednak, że lepiej jeść czekoladę niż ciasto, które oprócz cukru ma jeszcze mąkę, tak źle przeze mnie tolerowaną, gdy byłam diabetykiem…(jak fajnie to brzmi: BYŁAM diabetykiem:)).
Z czekoladek zaś odkąd pamiętam preferuję te z alkoholowym ostrym nadzieniem. Jadam więc od czasu do czasu takowe. O „Danusi” jednak nie słyszałam wcześniej. Kiedy zobaczyłam, że przysłano mi słodycze z nadzieniem ajerkoniak i likier kawowy – nie powiem, ucieszyłam się. Był jeszcze jeden rodzaj czekoladek o smaku czekoladowo- orzechowym, ale na nie się nie rzuciłam.
Tak więc przystąpiłam z wielką chęcią i pomocą męża do degustacji słodkości. Zdegustowaliśmy wszystkie trzy rodzaje, zaczynając od tych, które kojarzyły nam się z alkoholem, choć – jak się okazało – wszystkie mają w składzie spirytus:) I tu spotkała mnie niespodzianka, bo myślałam, że ajerkoniak to będzie mój ulubiony smak, no i nie powiem, że tak nie jest. Jednak najbardziej do gustu przypadła mi czekoladka z nadzieniem likier kawowy, o konkretnym smaku alkoholu i dobrej kawy. Natomiast mojemu poślubionemu do gustu przypadła szczególnie ajerkoniakowa. Czekoladowo-orzechowa jest ok, ale bez fajerwerków jak dla nas.
Plusem degustowanych słodyczy jest to, że składają się z czekolady deserowej i choć zawartość masy kakaowej mogłaby być większa (jest min. 43%) to czekolada jest smaczna, o wyważonym, nie mdlącym, smaku.
To, co zaważyło na fakcie, że włączam „Danusię” do grona domowników, to jej długa i ciekawa historia (patrz: zdjęcia poniżej).
Lubię słodycze polskie, w dodatku z tradycją. Lubię chwalić się polskimi pysznymi słodkościami, kiedy spotykam obcokrajowców. Zawsze kiedy wyjeżdżam za granicę zabieram z sobą jakieś tradycyjne polskie specjały w celu obdarowania jakichś miłych tambylców, których spotkam. Dotąd były to zazwyczaj Michałki czy Krówki. Przeczytawszy historię Danusi pomyślałam: A dlaczego nie zatrudnić jej w celu promowania polskich słodkości, z których jestem naprawdę dumna i które WOLĘ od belgijskich -tak szeroko na świecie wypromowanych- czekoladek.
Danusia ma najdłuższą historię wśród produktów firmy Wawel i to mnie przekonuje. Plus historyjka, którą można opowiadać obcokrajowcom, tak często bardziej kultywującym tradycję niż my – Polacy.
Podsumowując-poznałam produkt, którego obecności na rynku, i to od wielu wielu lat, nie byłam świadoma, a który stanie się jeszcze jednym dobrym towarem do promowania polskich przednich słodyczy z tradycjami.
Jeśli skosztujecie Danusię to proszę o komentarze, co o niej myślicie.
PS Jak dobrze mieć cukrzycę za sobą i móc – po licznych wyrzeczeniach – znów delektować się kawusią z małym słodkim co nieco… To jest plus cukrzycy ciężarnych, która w końcu mija:)
PPS Przepraszam za jakość zdjęć, ale nie mam pod ręką dobrego aparatu...:)

poniedziałek, 18 listopada 2013

O cukrzycy post ósmy

Z miłych rzeczy, które mnie spotkały w diecie cukrzycowej mogę wymienić: kaszę jęczmienną, którą uwielbiam, ale ZAWSZE i TYLKO w towarzystwie mięsa lub ryby. Jeśli była odpowiednia podaż białka, mogłam sobie pozwolić na ładną porcję kaszy z warzywami. Taki obiad był syty, ja zadowolona, a cukier w ryzach!
Poza tym kiedyś skusiłam się na gołąbka (mięso z kaszą owinięte kapustą) mojej mamy (pycha!!). Wyżerka była, że hej!
Potem odkryłam, że nabiał jest niebezpieczny, ale nie wieczorową porą, kiedy mogłam sobie pozwolić zamiast kolacji nawet na 3/4 szklanki mleka z cynamonem i ½ chrupki ryżowej albo pół szklanki owsianki (jupi!!) , którą kocham! Nie była to wprawdzie ilość, która mnie syciła, ale zawsze coś. Z innych przysmaków mogę wymienić gorzką czekoladę Wedla (która zawiera min.70% kakao) w ilości dwóch-trzech kostek, którą zagryzałam paroma sztukami migdałów tudzież orzechów i tak jadłam sobie czekoladę gorzką z orzechami, której deficyt dostrzegam na rynku, tzn. bywa, ale rzadko i jeśli już to nie jest to czekolada o solidnej zawartości kakao. Było to dla mnie wielkie odkrycie, że mogę pozwolić sobie na czekoladkę (ha!), podczas gdy zupa jarzynowa podnosi mi poziom cukru… Zamiana jarzyn na słodycze? Kuszące… A tak na serio to oczywiście żadnej zamiany nie było, a jedyne słodycze w mojej diecie to ta czekoladka właśnie.
Najbardziej zaś (oprócz chleba, wszelakich produktów mącznych, owoców i nabiału do południa) musiałam uważać na: soczewicę (zupka mniam, cukier bee…), fasolę białą, ziemniaczki (za tymi na szczęście nie przepadam)czy ketchup (raz spróbowałam odrobinkę i było to o odrobinkę za dużo…).
Najgorszy w moim przypadku był fakt, że nie mogłam się za bardzo ruszać, ze względu na skróconą szyjkę… Tylko leżenie przy odrobinie siedzenia, a chodzenie – jedynie w kierunku toalety i z powrotem – takie były zalecenia ginekolożki. Od diabetolożki zaś – spacerowanie i wykonywanie ćwiczeń dla ciężarnych. No i bądź tu mądra! Której doktorki słuchać?? Przy cukrzycy umiarkowany ruch jest BARDZO wskazany. Mogłabym spalić część tego, co zjadłam, a tak to musiałam liczyć każdy kęs… Z drugiej strony ruch zwiększał prawdopodobieństwo przedwczesnego porodu… Nie chciałam urodzić dzidziusia w dwudziestym którymś tygodniu, więc – kosztem wyobrażeń tego, co mogłam zjeść i spalić, ruszając się - posłuchałam ginekolożki (jak się okaże później – słusznie, Bozia na szczęście dała rozumek!).
Cdn.

piątek, 15 listopada 2013

O cukrzycy post siódmy

Najgorsze było uczucie głodu. Ssania w żołądku, cieknącej ślinki, obsesyjnego myślenia o jedzeniu. Odliczałam czas kiedy znowu będę mogła włożyć coś do ust. Moje życie składało się wtedy z cudownych chwil spożywania z namaszczeniem posiłków i czasu pomiędzy, który był dla mnie udręką. No i stało się…
Diabetolożka podczas pierwszej wizyty wypisała mi receptę na testy paskowe o wdzięcznej nazwie KETO-DIASTIX. Służyć one miały do sprawdzania, czy w moczu nie pojawiły się ciała ketonowe (aceton) oraz glukoza. Codziennie zatem miałam badać paskami poranny mocz (paski te po zanurzeniu zmieniają kolor, który zależy od poziomu glukozy i ciał ketonowych). Pewnej nocy pasek pokazał obecność acetonu:(
Ciała ketonowe w moczu świadczą m.in. o źle leczonej cukrzycy, ale także spożywaniu bardzo niskiej zawartości węglowodanów czy o głodzeniu. Dowiedziałam się też, że utrzymywanie się acetonu w moczu może być szkodliwe dla płodu…
No i znowu porządnie się przestraszyłam. Biedna dzidzia – tyle musiała znosić… Rano zaraz wykonałam telefon do diabetolożki, która oznajmiła, że powinnam ok. 22.00-23.00 jeść jeszcze dodatkowy posiłek, żeby skrócić czas między ostatnią kolacją a śniadaniem. Bardzo mnie urządzało to, co powiedziała, szczególnie, że non-stop chodziłam głodna.
W ciągu dnia jadłam co dwie godziny, za co dostałam z kolei ochrzan od pani doktor (a dokładnie – powiedziała: niech pani nie przesadza, kto je co dwie godziny??) a i tak byłam głodna i nieszczęśliwa, w końcu co to było za jedzenie...
Zastosowałam się więc od razu do zalecenia spożywania późnej kolacji, co rzeczywiście pozwoliło mi na dłuższy czas ustrzec się przed acetonem. Zdarzały się jedynie sporadyczne wyskoki ciał ketonowych.
W ogóle to aceton spowodował, że zaczęłam się zastanawiać nad kaloriami, jakie codziennie spożywam. W internecie przeczytałam, że dobową dawkę kaloryczną liczy się na podstawie prawidłowej masy ciała sprzed ciąży, tzn. na każdy kilogram masy ciała przed ciążą (jeśli ta masa była prawidłowa) przypada ok. 35 kcal. Wyszło mi, że mam spożywać jakieś 1700 kcal dziennie. Jak policzyłam to, co jem, wychodziło o kilkaset mniej… Zaczęłam więc się głowić, jak zwiększyć ilość kalorii w posiłkach, nie podnosząc przy okazji poziomu glukozy. No i w toku eksperymentów wyszło, że słonecznik, orzechy i migdały mogą załatwić sprawę kalorii, jako że nie podnosiły mi za bardzo cukru. Przy okazji są bardzo wartościowe i zdrowe, cieszyłam się więc, że wpadłam na pomysł włączenia ich do diety. I tak zaczęłam odkrywać nowe produkty spożywcze i nowe potrawy, które mój organizm ładnie tolerował i odwdzięczał się niskim poziomem cukru.
Cdn.

środa, 13 listopada 2013

zakopana w papierach...

Wiem, że niektóre z Was czekają na ciąg dalszy (bardzo mi miło:)), ale w pracy mamy POTWORNĄ gonitwę. Dokumenty do opracowania przynoszę też do domu, co okropnie wkurza mojego małża (dla niewtajemniczonych – małż to powszechne w niektórych kręgach określenie małżonka). Obiecuję jednak, że jak tylko trochę się odkopię z papierów a nawet jeśli się nie odkopię, wrzucę kolejnego posta – rzecz jasna będzie ciąg dalszy opowieści o cukrzycy:) Zapraszam!

wtorek, 12 listopada 2013

O cukrzycy post szósty

Nie wiedziałam, co dalej będzie, wiedziałam jednak, że czeka mnie wiele eksperymentów, które wskażą co i kiedy mogę zjeść. Najbardziej niepokoiła mnie informacja od lekarki, że im dziecko będzie większe, tym cukrzyca bardziej będzie się pogłębiać. Na stronie: http://portal.abczdrowie.pl/cukrzyca-ciazowa przeczytałam o mechanizmie, który opisuje dlaczego tak się dzieje: „W cukrzycy w czasie ciąży, organizm kobiety wytwarza odpowiednią ilość insuliny, jednak działanie insuliny jest częściowo blokowane przez inne hormony, których ilość znacznie wzrasta w okresie ciąży (należą do nich np. progesteron, prolaktyna, estrogeny, kortyzol). Dochodzi do rozwoju insulinooporności, czyli zmniejszenia wrażliwości komórek na działanie insuliny. Komórki trzustki produkują coraz większą ilość insuliny, aby utrzymać prawidłowy poziom glukozy we krwi, mimo niekorzystnych warunków. W efekcie, zazwyczaj około 24-28 tygodnia ciąży, dochodzi do ich przeciążenia i utraty kontroli nad gospodarką węglowodanową. Ponieważ łożysko rośnie, produkowana jest coraz większa ilość hormonów, co tym samym zwiększa oporność na insulinę.”
Cóż, nie było mi w związku z tym do śmiechu. Jednak trzeba było żyć , nie zadręczając siebie i robaczka w moim brzuchu.
Drugi dzień diety rozpoczął się mniej przyjemnie niż pierwszy, gdyż po takim samym śniadanku jak poprzedniego dnia, tylko zamiast czterech plasterków szynki były trzy, a owoców w ogóle, glukometr wskazał 133:( Nic już z tego nie rozumiem. Zjadłam mniej a cukier gorszy:( Jak w takim razie komponować posiłki, skoro po tym samym jedzonku a właściwie skromniejszym raz cukier taki a raz siaki!! Oj, chyba się z tą cukrzycą nie polubimy!!
Po trzech dniach chleba razowego na śniadanko, postanowiłam z bólem serca przejść na pieczywo chrupkie, po którym zazwyczaj wszystko pozostawało w normie, chyba że posmarowałam chrupki nabiałem, np. Bieluchem. Wtedy na bank cukier miałam przekroczony!
Przejście na pieczywo chrupkie było ogromnym wyrzeczeniem. Normalnie totalna masakra!! Wkrótce miałam się przekonać, że wyrzeczeń będzie więcej...
Cdn.

poniedziałek, 11 listopada 2013

O cukrzycy post piąty

Nowe życie zaczęło się tak naprawdę następnego dnia po wizycie, tj. w sobotę 13 sierpnia. O godz. 7.00 rano inauguracja nakłuwania paluszka – aj! Boli! Ale za to na czczo cukier: 79 – uff, w normie.
No to co – pozwalamy sobie w nagrodę na śniadanko w postaci 2 cienkich kromeczek pieczywa żytniego razowego z masełkiem, pomidorkiem, 4 plasterkami szynki i deserkiem w postaci garsteczki borówek amerykańskich:). Po godzinie znowu to ohydne kłucie:( Kurczę, krew nie chce lecieć, no to kłujemy kolejny palec… I tak im dłużej się kłułam odkrywałam, że w zależności od kąta, pod jakim trzymam nakłuwacz boli mniej lub bardziej! Poza tym, kłucie w niektóre palce boli bardzo, w inne prawie wcale! Ale wróćmy do tematu – pierwszy test po jedzeniu – cukier: 114. Hurrraaa!!! Sama biję sobie brawo:) Jak na razie idzie nieźle. Tak to mogę żyć!
Idąc za radą diabetolożki promującej jarzynki wszelakie, na obiadek moja nieoceniona mamusia zaserwowała mi talerz zupy jarzynowej (ja już wtedy nie gotowałam, gdyż nie wolno mi było stać, ani nawet za długo siedzieć). Stwierdziłam jednak, że zupką się nie najem, więc zdecydowałam się na małą kromeczkę suchego razowca (mniam, jak ja lubię chlebuś!). Po godzinie kolejna chwila prawdy : kłucie, auu, wyciskam kroplę na pasek i czekam. Cukier: 148! Cholera! Po takim skromnym obiadku??! Że niby te jarzynki mi go podniosły? A może kawałek chleba? Humor, dopisujący mi tego dnia, natychmiast mnie opuścił i zaczęłam analizować, w którym kęsie kryła się zasadzka. Doszliśmy z rodzicami do wniosku, że to ziemniaczki w zupie + chlebuś były sprawcami zła (w końcu tatuś z cukrzycą jest za pan brat, więc mam się kogo radzić).
W przypływie rozpaczy za kolejne dwie godziny uraczyłam się niewielkim jabłuszkiem. Kłucie, krew, czekam, 113. No, to przynajmniej ten wynik zrekompensował mi wcześniejszą rozpacz.
Tego dnia mąż zawiózł mnie do ogródka, gdzie leżąc na leżaczku i czytając moje ulubione w ciąży „M jak mama” czekałam na efekty grillowania. Po jakimś czasie na talerzu położono mi kawałek karkóweczki (pycha!), 1 malutka i chudziutka kiełbaska drobiowa i dosłownie kęs kiełbaski białej. Jak widać – mięcho to mój żywioł. Zresztą nie miałam wtedy zbyt wielu pomysłów co jeść, więc pewnie nadużywałam mięsa… Po godzinie kropla krwi pokazała wartość 109:)
Na późną kolację zaserwowałam sobie jeszcze cieniutką kromeczkę chleba z masełkiem, szyneczką i całym pomidorem, co zaowocowało poziomem cukru: 94.
Tak wyglądał pierwszy dzień słodkiej przyszłej mamuśki. A to był dopiero początek. Wtedy jeszcze nie wiedziałam prawie nic o diecie. Nie wiedziałam też, że to dopiero początek udręki, która miała stać się moją ciążową zmorą.
Cdn.

sobota, 9 listopada 2013

O cukrzycy post czwarty

Po pierwsze – podczas wizyty u miłej skądinąd pani diabetolog zostałam obdarowana prezentem, jakiego nie chciałam, a mianowicie glukometrem Accu-Chek Active… Do glukometru dorzucono jeszcze inne gratisy w postaci opakowania pasków testowych i igieł zapasowych. Generalnie lubię prezenty, ale ten chętnie zwróciłabym właścicielowi i uciekła gdzie pieprz rośnie! Jednak – jako że z brzuszkiem było to raczej niemożliwe – siedziałam grzecznie na krześle i słuchałam mądrości, które miała mi do przekazania pani doktor. No więc poinstruowała mnie, jak używać tego cuda (banalnie prosta sprawa) i ile razy dziennie kłuć się w paluszek (na czczo i godzinę po każdym posiłku). Zapomniałam o jeszcze jednym podarunku – najmilszym. Dostałam notesik do zapisywania WSZYSTKIEGO, co jem i wprowadzania moich poziomów cukru zbadanych z kropelki krwi pobranej na paseczek testowy po godzinie od każdego posiłku, przy czym norma wynosiła 120 mg/dl.
Po drugie – pani diabetolog wprowadziła mnie w fascynujący świat diety dla diabetyków. Nie powiem, żeby był mi on totalnie obcy. W końcu słodcy członkowie mojej rodziny zdążyli odkryć przede mną rąbek tajemnicy związany z ich odżywianiem. Jednak i tak to, co słyszałam, raniło moje uszy. ZERO MIODU, DŻEMU, CIASTEK, LODÓW, CZEKOLADY, SŁODKICH JOGURCIKÓW I SERKÓW, SOCZKÓW (tu jeszcze oddychałam w miarę spokojnie), OWOCÓW poza małym jabłuszkiem, ewentualnie kilkoma kulkami jagódek czy porzeczek, gotowanej MARCHEWKI, tudzież BURAKÓW (tu oddech miałam przyspieszony), BUŁEK, ZWYKŁEGO CHLEBA, RYŻU BIAŁEGO, MAKARONU (tu prawie padłam) i ograniczyć do ilości minimalnych NABIAŁ, szczególnie tłusty oraz WĘDLINY, też głównie te tłuste (tu moje oczy zalały się łzami – no, może nie dosłownie, ale dusza łkała…).
Co w takim razie pozostaje mi do konsumpcji!?? Wszystko pozostałe – odparła przemiła pani doktor. Kurka wodna, jakie pozostałe? Miałam pustkę w głowie, którą szybko wypełniła moja rozmówczyni. Przecież istnieją jeszcze liczne warzywka (ogórki, sałata, cykoria, brokuły, szpinak, w umiarkowanej ilości ziemniaczki z wody itd.), kasze, ryż naturalny, płatki owsiane, chude mięsko drobiowe, chude ryby, jajka (choć tu należy zachować umiar), no i chrupkie pieczywo a także chlebuś z mąki pełnoziarnistej (choć z chlebem generalnie należy postępować bardzo ostrożnie).
Ponadto, mam zapomnieć o smażeniu, generalnie uważać na cukry (mam sobie poszukać w internecie tabeli z indeksem glikemicznym, czyli wskaźnikiem określającym wzrost poziomu cukru we krwi po zjedzeniu danego produktu - im niższy indeks glikemiczny potrawy tym lepiej) i tłuszcze.
Więc np. mięsko lub rybka niepanierowane z wody lub na parze (ble…), ewentualnie z grilla (już lepiej). Mam też jeść często, tzn. 5-6 niewielkich posiłków dziennie (dla mnie to normalnie, a nie często…).
Pani doktor z uśmiechem na twarzy życzyła mi powodzenia i dodała, że od mojej diety i zanotowanych poziomów cukru zależy czy podczas wizyty na 2 tygodnie zaleci mi przejście na insulinę! Zapytałam tylko, w którą część ciała musiałabym ewentualnie aplikować sobie zastrzyki i usłyszałam, że w udo… Wyszłam więc z mocnym postanowieniem – sama dieta wystarczy! Dam radę!!! Choćby nie wiem co, nie będę sobie robić zastrzyków, bo chyba bym zemdlała…
W sumie to spodziewałam się, że lekarka przekaże mi jakieś przykładowe jadłospisy lub chociażby właśnie tabele z indeksem glikemicznym różnych produktów spożywczych, jednak nic takiego się nie wydarzyło. Na podstawie skąpej jak dla mnie informacji miałam sobie skomponować posiłki. Gdyby nie internet i moja rodzicielka – byłoby ze mną kiepsko…
Z pulsującymi skroniami i świadomością, że odtąd każdy kęs wkładany do buzi będzie musiał być przemyślany i kto wie czy nie wyliczony, udałam się do domu z myślą, że oto czeka mnie nowe życie…
Cdn.

czwartek, 7 listopada 2013

O cukrzycy post trzeci

Po smakowitym weekendzie, podczas którego pozwoliłam sobie na mojego ukochanego niezdrowego Filet-O-Fisha z Mc Donalda miały przyjść chude dni.
W poniedziałkowe popołudnie dostałam sms-a od mojej ginekolożki. Było to coś w rodzaju: ”Niestety, Pani wyniki z testu tolerancji glukozy są nieprawidłowe. Proszę skontaktować się z takim a takim diabetologiem i pobrać krew w celu zbadania HbA1c”. Po przeczytaniu sms-a najzwyczajniej w świecie rozryczałam się. Spadło to na mnie jak grom z jasnego nieba…
Nie wiedziałam za bardzo, co cukrzyca w ciąży może oznaczać, gdyż nie sądziłam, że temat mnie dotyczy, tym bardziej, iż miałam już kiedyś wykonywaną krzywą cukrową i wszystko było w jak najlepszym porządku! Jednak wydźwięk sms-a od lekarki, że NIESTETY, że WYNIKI NIEPRAWIDŁOWE, że muszę wykonać dalsze badania, że czeka mnie wizyta u diabetologa itp. spowodował, iż zdołowana byłam okropnie (zresztą lekarka chyba to wyczuła, bo tego samego dnia zadzwoniła do mnie przepraszając za takiego „suchego” sms-a, że mam się nie martwić na zapas, że wdroży się leczenie i będzie dobrze itp.). Łatwo powiedzieć! Myślałam, że przedwczesne skrócenie szyjki macicy będzie moim największym problemem w ciąży i nic gorszego już nie może mi się przytrafić, a tu masz – kolejny kwiatek! Cóż, pozostało odpalić komputer i poczytać co nieco o ciężarnych cukrzycówkach…
Oczywiście, to, co przeczytałam, nie było optymistyczne. Cukrzyca ciężarnych grozi np. wielowodziem, zakażeniami dróg moczowych (na które już przecież wcześniej w ciąży cierpiałam), odmiedniczkowym zapaleniem nerek czy zatruciem ciążowym, nie wspominając, że może za 10-20 lat rozwinąć się u mnie cukrzyca typu 2... Powikłania położnicze dotyczą wprawdzie najczęściej choroby nierozpoznanej, ale skąd mogłam wiedzieć czy już wcześniej jej nie miałam. Poziom glukozy na czczo wychodził prawidłowy, ale po stwierdzeniu u mnie cukrzycy nadal na czczo było ok, więc nie miałam pewności, kiedy to paskudztwo mnie dopadło.
Cóż, trzeba było wykonać zalecane badania i pójść jak najszybciej do diabetologa. Co do moich wyników: w teście tolerancji glukozy na czczo było 81,5 (norma: 70-105 mg/dL), za to po 120 min: 168,4 (tu normy nie podano, ale podobno chorobę rozpoznaje się, jeśli wyjdzie ≥ 140…). Natomiast hemoglobina glikowana (czyli HbA1c) wyszła: 4,8 (norma min. 4,8 a norma max. 5,9). Powiedziano mi, że ten ostatni wynik jest istotny, gdyż odzwierciedla średnie stężenie glukozy we krwi, w okresie ok. 3 miesięcy przed badaniem. Odetchnęłam więc nieco z ulgą, gdyż prawidłowa wartość pozwalała sądzić, że cukrzyca nie pojawiła się u mnie dużo wcześniej niż wykonałam badanie. To dawało mi szanse na uniknięcie powikłań ciążowych.
Jednak nie wiedziałam, że „najprzyjemniejsze” jeszcze przede mną…
Cdn.

wtorek, 5 listopada 2013

O cukrzycy post drugi

Do testu „cukrzycowego” przystąpiłam zatem dopiero w 28 tygodniu ciąży. Nie było to standardowo wykonywane badanie przesiewowe, czyli test obciążenia glukozą, w przypadku którego wypija się 50 g glukozy rozpuszczonej w 150 ml wody i pobiera się krew dwukrotnie: pierwszy raz przed wypiciem roztworu, drugi - po godzinie od wypicia „smakołyku”. Moja ginekolożka stwierdziła, że szkoda czasu na to badanie, gdyż i tak w przypadku, gdy wynik będzie podwyższony należy ponownie wykonać test obciążeniowy tym razem z użyciem 75 g glukozy. Doradziła zatem podejście od razu do dokładniejszego testu.
Tak więc uraczono mnie przesłodkim roztworem 75 g glukozy i wody, na szczęście z połówką cytryny, choć słodyczy tej „ambrozji” nie zabije NIC. Jednak co tam – byłam już zaprawiona w boju, gdyż badanie takie miałam parę lat wcześniej wykonywane, więc z miną bohatera wypiłam co mi podano! Wcześniej jednak pobrano mi krew.
Potem przez dwie godziny wynudziłam się za wszystkie czasy oglądając telewizję i czytając czasopisma w poczekalni przychodni, do której uczęszczałam na wizyty „ciążowe”. Na szczęście mogłam pić wodę. W pewnym momencie zrobiło mi się słabo, oblał mnie zimny pot i musiałam już doczekać do końca drugiej godziny od wypicia glukozy w pozycji leżącej, częściowo na kolanach męża. W sumie dobrze, że spędziłam ten czas w otoczeniu pielęgniarek, bo miałam pomysł, aby po wypiciu roztworu pojechać na te dwie godziny do domu (mieszkałam niedaleko przychodni). Na szczęście nie wyrażono na to zgody.
Po dwóch godzinach ponownie pobrano mi krew i zostałam odesłana do domu z poleceniem zjedzenia śniadania.
Pijąc glukozę przysięgłam sobie, że nie tknę słodyczy w najbliższym czasie, jednak po przyjeździe do domu i zjedzeniu śniadania poczułam ogromną ochotę na słodkości. Pragnienie było tak silne, że dosłownie rzuciłam się na batona, jaki się ostał w moim domu.
Jako że badanie wykonywałam w piątek, wynik wpłynął do lekarza dopiero w poniedziałek popołudniową porą. Dzięki temu zyskałam jeszcze jeden – tym razem ostatni beztroski weekend, podczas którego mogłam pozwalać sobie na smakołyki jakich dusza zapragnie…
Cdn.

niedziela, 3 listopada 2013

O cukrzycy post pierwszy...

Nie wiem dlaczego, ale o ile spodziewałam się – często niesłusznie – różnych chorób w ciąży, o tyle byłam przekonana, że cukrzyca mnie nie dotknie. Nie wiem skąd się brało to założenie, ponieważ choroba jest dość powszechna w mojej rodzinie. Ojciec, brat ojca, matka ojca, rodzeństwo matki ojca, babka ojca – wszyscy chorują bądź chorowali (niektórzy już nie żyją, ale spokojnie – byli w sędziwym wieku i cukrzyca – poza jednym przypadkiem – nie była przyczyną) i prawie wszyscy – na insulinie, w tym u brata ojca zdiagnozowano chorobę już w wieku 30 lat. Jednak miałam kilka razy w życiu badany poziom glukozy we krwi i raz wykonywaną podczas pobytu w szpitalu krzywą cukrową i wyniki zawsze były prawidłowe. W ciąży też miałam badany poziom glukozy na czczo i był ok. Ponadto, nie spełniałam kryteriów osób, które były zagrożone cukrzycą ciążową, ponieważ nie skończyłam jeszcze 35 roku życia, nie byłam otyła, ani dużo nie przytyłam w I trymestrze (a właściwie to wcale nie przytyłam w tym czasie), była to moja pierwsza ciąża. Nie miałam także objawów cukrzycy, takich jak np. wzmożone pragnienie, nawracające drożdżycowe infekcje pochwy czy podwyższone ciśnienie tętnicze (wprost przeciwnie – miałam bardzo niziutki poziom ciśnienia). Nie spieszyłam się zatem z wykonaniem badania przesiewowego pod kątem cukrzycy ciężarnych. Można je było wykonać bodajże między 24 a 28 tygodniem ciąży. Wprawdzie miałam podejść do badania w pierwszym zalecanym okresie, ale za namową męża zdecydowałam się odwlec je do kolejnej wizyty… Cdn.
UA-48159015-1