Gdy po raz drugi zobaczyłam dwie kreski na teście (test robiłam dzień po dniu), wybrałam się na badanie beta-HCG, TSH i progesteronu. Tak sobie wymyśliłam, że te badania będą przydatne, choć za progesteron dostałam od mojej ginki ochrzan (jeśli czytaliście posta o mojej decyzji zaaplikowania sobie duphastonu to wiecie, jakie dylematy z tym związane miałam, sprawdzałam więc dwukrotnie poziom tego hormonu i za drugim razem wyszło dużo ponad normę, więc myślałam, że to od duphastonu, a lekarka mnie objechała i powiedziała, że nie mam sprawdzać progesteronu, choć już nie pamiętam czym to argumentowała.
Z wynikami ww. badań poszłam na pierwszą wizytę do ginekologa. Pani doktor pochwaliła mnie za betę i oczywiście TSH, gdyż – cierpiąc na niedoczynność – musiałam całą ciążę kontrolować jego poziom i modyfikować dawkę Euthyroxu. Natomiast zaskoczyła mnie spisem badań wszelakich, które miałam jeszcze wykonać. Od badań ogólnych powszechnie znanych począwszy, poprzez anty-TPO, FT3, FT4, przeciwciała przeciw różyczce IgG, przeciwciała przeciwko toksoplazmozowe IgG i IgM, aż po odczyn niejakiego Coombsa pośredni, tajemniczo brzmiące VDRL, nieco mniej tajemniczo HbsAg, anty HCV czy przeciwciała anty HIV (co wprawiło mnie w osłupienie). Będąc grzeczną dziewczynką chuchająca i dmuchającą na dzidzię w brzuchu, posłusznie wykonałam wszystkie zalecane badania.
To był początek wielkiej przygody z igłami, strzykawkami, zrostami na żyłach i palcach oraz rozpływającą się w tempie pociągu TGV gotówki…
Z badań, które pamiętam na dalszym etapie ciąży (poza cytologią i tego typu przyjemnościami, nie liczę też USG) wymienić mogę następujące: morfologia oraz poziom żelaza – wielokrotnie z powodu anemii, TSH, FT4 – wielokrotnie z powodu niedoczynności tarczycy, Test PAPP-A, badanie ogólne i posiew moczu – kilkakrotnie z powodu infekcji, przeciwciała przeciwko toksoplazmozie – kilkukrotnie z powodu braku wcześniejszego (przed ciążą) zakażenia i tym samym braku przeciwciał, badanie w kierunku listeriozy – chyba z dwa lub trzy razy, bo pierwszy wynik wyszedł wątpliwy, krzywa cukrowa, glukoza – kilkukrotnie przed krzywą cukrową, po wykonaniu krzywej – wielokrotnie z żyły i palca, badania „wątrobowe” przy podejrzeniu cholestazy ciążowej. Myślę, że mogły być jeszcze inne badania, ale nie pamiętam wszystkiego.
Drugim powodem ucieczki gotówki z kieszeni były lekarstwa i suplementy, jakie przyszło mi stosować przez czas bycia w stanie błogosławionym…
Przyjmowałam następujące przykazane mi przez lekarzy środki:
wszystkie femibiony po kolei, czyli: Femibion Natal 1, Femibion Natal 2 i Femibion Vital Mama (nie, stop, ten ostatni to już po ciąży),
kwas foliowy Acidum Folicum Richter – dawka 15 mg – przez jakiś czas w środku ciąży,
Bioparox,
syropki: HOMEOVOX, prawoślazowy i z babki lancetowatej,
Tantum Verde,
woda utleniona – do płukania gardła,
herbatka szałwiowa – do płukania gardła,
sól fizjologiczna do nosa,
Jodid przez jakiś czas (100 mcg jodu),
Euthyrox – przez całą ciążę – dawki od 37,5 do 100 mcg,
Macmiror Complex – z dwa lub trzy razy,
Gynalgin – z dwa razy,
LaciBios Femina – niemalże non-stop,
Monural – dwukrotnie podwójna dawka,
ProUro – praktycznie stale mi towarzyszyło,
Żuravit – towarzyszyło mi, kiedy nie miałam ProUro,
Feminella Vagi C,
Urosept – przez większość ciążowych miesięcy,
magnezu dawki ogromne od 22 tygodnia ciąży do końca przeciw skurczom z powodu skróconej szyjki (Slow Mag, Magne B6 i inne),
żelaza dawki przeogromne (najczęściej w postaci Tardyferonu), Luteina od 22 tygodnia ciąży z powodu skróconej szyjki.
Nie wiem czy to wszystko, ale wiem, że jeszcze więcej leków mi przepisywano (np. Furaginum, lek na serce, antybiotyk Duomox), jednak postanowiłam ich nie zażywać
Były jeszcze paski do glukometru, ale do leków tego chyba zaliczyć się nie da…
Kolejna grupa wydatków to wizyty lekarskie.
Ciążę prowadziła ginka w prywatnej przychodni. Koszt wizyty – min. 120 zł, chyba że robiła dodatkowe badania, a robiła prawie zawsze – bywało i ponad 200 zł.
Do tego dochodziły specjalne wizyty na USG u innego lekarza na ekstra sprzęcie (3 razy) – każde z badań ok. 220 zł.
Było też kilka wizyt u diabetolożki – każda chyba ok. 120 zł.
Do endokrynologa chodziłam na szczęście z NFZ (choć czy na szczęście to już teraz nie wiem…), do rodzinnej też.
Wydatków rujnujących nasz portfel było znacznie więcej. Ale do tego jeszcze dojdziemy.
Ciąża to szczególny czas, który nie warto zatruwać sobie strachem! Przerobiłam chyba wszelkie możliwe lęki i wierzcie mi-nie warto! Cierpiałam m.in. na:niedoczynność tarczycy,cukrzycę ciążową,anemię,skróconą szyjkę,ZUM i in.(także te domniemane:))Ale choroby te nie były warte mojego lęku...Chcę pokazać, jak z nimi walczyłam i jakimi sposobami się z nimi uporałam. Druga część bloga to ta już z córeczką po drugiej stronie brzucha.Zapraszam serdecznie!
poniedziałek, 16 grudnia 2013
Nie będzie zbyt słodko, czyli ile kosztuje ciąża - część l - badania, leki i takie tam
Etykiety:
beta HCG,
Bioparox,
cholestaza ciążowa,
Duphaston,
fT4,
glukometr,
ile kosztuje ciąża,
krzywa cukrowa,
leczenie,
listerioza,
Monural,
niedoczynność tarczycy,
ProUro,
skrócona szyjka,
Tardyferon,
toksoplazmoza,
TSH,
Urosept,
USG
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz