A tutaj zdjęcia wpisów dotyczących mojej Malutkiej, wraz z zaleceniami, co dalej po wyjściu ze szpitala:
Ciąża to szczególny czas, który nie warto zatruwać sobie strachem! Przerobiłam chyba wszelkie możliwe lęki i wierzcie mi-nie warto! Cierpiałam m.in. na:niedoczynność tarczycy,cukrzycę ciążową,anemię,skróconą szyjkę,ZUM i in.(także te domniemane:))Ale choroby te nie były warte mojego lęku...Chcę pokazać, jak z nimi walczyłam i jakimi sposobami się z nimi uporałam. Druga część bloga to ta już z córeczką po drugiej stronie brzucha.Zapraszam serdecznie!
czwartek, 30 stycznia 2014
Badamy się, szczepimy, naświetlamy...
Zanim napiszę o moich zmaganiach z laktatorem, kapustą i żółtaczką córki, wrzucam zdjęcia wpisów otrzymanych w szpitalu, które obrazują, co ze mną wyprawiano podczas porodu i po... mamy tu też wyniki poporodowych badań, z tym że od razu muszę zastrzec, iż z cukrzycą było gorzej niż świadczą o tym wpisy, bo jest odnotowany tylko jeden nieprawidłowy wynik, a było ich kilka (glukoza pow. 150)...
A tutaj zdjęcia wpisów dotyczących mojej Malutkiej, wraz z zaleceniami, co dalej po wyjściu ze szpitala:
A tutaj zdjęcia wpisów dotyczących mojej Malutkiej, wraz z zaleceniami, co dalej po wyjściu ze szpitala:
wtorek, 28 stycznia 2014
Trzecia doba po porodzie
Po burzliwej nocy, związanej z niekończącym się płaczem
córki kobiety z łóżka obok, czeka nas kolejny dzień pobytu w szpitalu. Mała
cały czas grzeczniutka. Je i śpi.
Znowu śniadanko. Tym razem przynoszą mi już bułeczkę
pełnoziarnistą, uwzględniając moją nie do końca wyleczoną cukrzycę. Jest też
jajo i pomidor.
Potem obchód lekarzy, którzy ponownie chwalą mój coraz
bardziej malutki brzuszek. Dostaję też preparat z żelazem, gdyż straciłam
trochę krwi podczas porodu i wyniki badań wskazują, że mam anemię. Mają też regularnie
mierzyć mi i spisywać poziom cukru we krwi. Jednak personel szpitalny nie
interesuje się tym za bardzo w ciągu dnia.
Następnie wycieczka z dziecięciem do pomieszczenia położnych.
Tam tradycyjnie ważenie, mierzenie, kłucie (auuu!) i z powrotem do sali.
Nieco mnie denerwują dwaj panowie, przesiadujący niemal
całymi dniami w naszej sali. Są to ojciec i mąż mamy chłopca z bakterią w oku.
Po pierwsze – dość często karmię córeczkę, a wyciąganie cyca w obecności
gapiących się facetów krępuje mnie. Po drugie siadam na dmuchanej poduszce z
otworem, aby zmniejszyć ból, ale nie lubię, kiedy ktoś się przygląda mi się
kiedy to robię. Po trzecie, czasami my mamy chcemy pogadać na intymne tematy
dot. porodu czy połogu, ale nie w obecności facetów i to w dodatku obcych
facetów. Ci dwaj mogliby sobie gdzieś wyjść, zostawić nas na jakiś czas, a nie
koczować w pokoju niczym bezdomni nie mający się gdzie podziać. Ja też miewam
gości, ale nie są oni w sali zbyt długo, po drugie, jest to w przeważającej
części płeć piękna, więc nie krępują zanadto pozostałych mam. Np. kiedy
odwiedza mnie znajome małżeństwo, facet wchodzi tylko się przywitać i zobaczyć
małą, po czym wychodzi, aby pozostałe panie na sali nie czuły się
niekomfortowo. Ci dwaj denerwujący panowie
to jednak najwidoczniej z innej bajki..
Wieczorem odwiedzają mnie także m.in. moja kuzynka z córką,
a moją chrześnicą. Siadam z nimi poza salą przy wejściu na porodówkę.
Obserwujemy tam ciekawą scenę. Otóż na przyjęcie czeka Cyganka z grupką innych
Romów. Kiedy wychodzi ktoś z porodówki zapytać co się dzieje, mówi, że zaczął
się jej poród … Najbardziej niesamowite w tym wszystkim jest jednak to, że ona
podczas skurczy swobodnie rozmawia ze swoimi bliskimi i wydaje się, że urodzi
przy okazji i nawet jej to specjalnie nie ruszy... Na drugi dzień podczas
porannej wycieczki z dziećmi do pomieszczenia położnych spotkam tę Cygankę już
z jej kudłatym synkiem, w dodatku pójdzie tam dziarskim krokiem, w tych samych
ciuchach, w których była przyjmowana na porodówkę i będzie wyglądać, jakby
rodziła przed miesiącem, a nie kilka godzin temu… Cóż, niektóre są stworzone do
rodzenia…
Tego samego wieczoru zaczyna się coś dziać z moim biustem,
tzn. piersi mi się powiększają i robią coraz twardsze. Obawiam się, że to nawał
mleczny, o którym opowiadała mi kiedyś koleżanka. Całe szczęście, że mama
kupiła mi laktator. Będę go potrzebować. Rodzinka zaopatruje mnie także w
kapustę, która stanie się moim towarzyszem na kilka najbliższych dni i nocy.
Nie tylko ze mną się coś dzieje. Mojej małej wyszła
podwyższona bilirubina. Dowiaduję się, że na noc pozostanie w inkubatorze na
naświetlaniu. Nie wiem czy to tzw. „baby blues”, czyli depresja dnia trzeciego, ale zbieżność czasowa
na to wskazuje, nachodzi mnie bowiem czarna rozpacz na myśl, że córeczka będzie
leżeć z dala ode mnie, w dodatku pod opieką najmniej fajnej położnej, z
wszystkich, które poznałam… Najzwyczajniej w świecie boję się, że położna nie
będzie dbać o moją małą, nie będzie delikatna, a nawet może zrobi jej krzywdę.
W dodatku mąż okazuje mi zniecierpliwienie, co pogrąża mnie w rozpaczy jeszcze
bardziej. Łzy mi ciekną po policzkach, a mama chłopca z bakterią w oku mnie
pociesza.
Czeka mnie bardzo trudna noc, podczas której nie zmrużę oka,
tocząc trudną i wymagającą wielu czynności walkę z nawałem pokarmu oraz
wędrując do mojego dziecka tam i z powrotem, czujnym okiem doglądając czy nikt
nie robi mu krzywdy. Ale o tym w najbliższym poście (ooojjj, będzie ciężko...).
Cdn.
piątek, 24 stycznia 2014
Druga doba po porodzie
Rano budzi mnie położna, przywożąc mi moje cudne maleństwo:) Ale fajna pobudka! Na widok mojego dziecka cieszę się jak …dziecko. Przyniesiono mi też buteleczkę z mlekiem modyfikowanym, którym dokarmiano małą w nocy. Ja jednak przystawiam córkę do piersi. Ta słodko sobie pije.
Tymczasem mamy konsylium lekarskie przy łóżku pacjentek. Lekarze dotykają naszych brzuchów i w moim przypadku stwierdzają, że macica ładnie się obkurcza (no cóż, czuję to niestety dość często). W ogóle są bardzo mili i zainteresowani pacjentkami (podobnie jak położne na porodówce, co łamie stereotyp wiedźmowatego personelu w szpitalach na porodówkach).
Pielęgniarka pobiera mi krew.
W końcu przywożą śniadanko. Stwierdzam, że dla mnie jako cukrzycówki nic nie ma. Założyli chyba, że cukrzyca minęła wraz z urodzeniem dziecka, jednak glukometr mówi co innego… Pani przywożąca śniadanie jednak się stara i rozgląda za jakąś grahamką.
Mamy wzywane są ze swoimi dziećmi znowu do specjalnego pokoju położnych, gdzie dzieci są ważone, mierzone, szczepione (o zgrozo!), badane itp. Czeka się przed tym pomieszczeniem z wieloma innymi mamami i ich dziećmi wiezionymi w łóżeczkach na kółkach. Można troszkę pogadać i poprzyglądać się nowonarodzonym dzieciątkom. Zauważam, że tylko moje dziecko ma czarną czuprynkę. W kolejnych dniach dojdzie jeszcze jedno z czarnymi kudełkami – synek Romki
Kiedy kłują nasze dzieci – zabierają je do jeszcze innego pomieszczenia, by mamy nie słyszały ryku maluszków i nie widziały drastycznych scen… Odbieram dziecię po takim kłuciu i z trwogą zauważam fioletowy wierzch jej dłoni.
Docierają do mnie goście. Mąż, mama, ojciec – ten po raz pierwszy widzi wnuczkę i oczywiście wpada w zachwyt.
Mama przynosi mi pyszny obiad dietetyczny (ryba duszona w warzywach) i inne smakołyki, którymi jako słodka mamuśka mogę się posilić.
Mąż przychodzi z naszym nowym aparatem fotograficznym, kupionym specjalnie dla celów fotografowania maleństwa (mała jest niezwykle fotogeniczna). Cyka kilka fotek (na porodówce i zaraz po porodzie też zrobiliśmy parę zdjęć komórką, ale takich nie najlepszej jakości i tylko dla nas, nie wyglądamy bowiem na nich zbyt świeżo...).
Córeczka jest nadzwyczaj spokojna. Tylko je i śpi. O tym, że nie jest to regułą u noworodków, dowiem się jeszcze tego samego dnia...
Uczę się małej – karmienia jej, przewijania, dbania o higienę. Bałam się tego, a jakoś tak instynktownie daję radę. Wychodzi mi chyba całkiem nieźle. Obawiam się jedynie czy córka wystarczająco je. Nie jestem w stanie ocenić ile zjadła. Tu butelkowe mamy maja przewagę, bo widzą ile i kiedy.
A propos mam – jedna z tych, z którymi dzielę salę wychodzi ze szpitala. Przywożą drugą po trudnym porodzie. Miała bodajże podawaną krew. Natomiast teraz podają jej oksytocynę, aby pobudzić obkurczanie się macicy. Nie bardzo wiem, dlaczego, bo myślałam, że oksytocynę tylko podaje się, aby pobudzić poród (nie mam pojęcia do dziś o co chodziło z tą oksytocyną, może Wy wiecie?). Kobieta ta bardzo cierpi. Jej jęki są trudne do zniesienia. Ponadto, jej córeczka prawie ciągle płacze, tzn. albo je albo płacze. Rzadko natomiast śpi, co bardzo kontrastuje z zachowaniem mojej, która – jak pisałam albo je albo śpi. To chyba jeszcze bardziej frustruje moją sąsiadkę z łóżka obok.
Natomiast druga sąsiadka ma wszystkiego dość. Leży w szpitalu już drugi tydzień a końca nie widać. Dziecko walczy z bakterią e.coli w oku i nie wiadomo, kiedy to się skończy. W ogóle rodziła straszliwie długo (mówi, że dobę!!) i to też powoduje, że ma dość. W dodatku synuś musi w nocy leżeć w innej sali, więc nie ma przy boku dziecięcia, tak jak pozostałe mamy. Przynoszą go w ciągu dnia na karmienie, choć nie zawsze. Czasami mama idzie karmić synusia do sali, w której on leży. Mały jest uroczy i je strasznie dużo (mama nie daje się przekonać do karmienia piersią i podaje mleko NAN-nie wiem czy to nie kwestia diety przeszkadza jej w wyborze piersi, gdyż mama uwielbia jeść wszystko to, czego karmiąca piersią nie mogłaby, ale próbuję nie oceniać, choć jest mi trudno jako fance karmienia naturalnego).
Wieczorkiem odwiedza mnie koleżanka (ta, do której sms-owałam w trakcie porodu z prośbą o modlitwę) i jest generalnie miło.
Jeszcze toaleta w pomieszczeniu pielęgniarek i powrót do sali.
Noc zapowiada się ciężka, bo córka mamy obok wciąż zawodzi. Mama jest bliska rozpaczy, bo nie wie, co się dzieje, ale podobno jej pierwsze dziecko – syn – tez przepłakał pierwszy rok życia (!!).
Mojej córki jednak to nie rusza i kiedy tylko nie je, śpi jak – nie przymierzając – niemowlę:), co i mnie skłania do ucięcia sobie drzemki.
Cdn.
Tymczasem mamy konsylium lekarskie przy łóżku pacjentek. Lekarze dotykają naszych brzuchów i w moim przypadku stwierdzają, że macica ładnie się obkurcza (no cóż, czuję to niestety dość często). W ogóle są bardzo mili i zainteresowani pacjentkami (podobnie jak położne na porodówce, co łamie stereotyp wiedźmowatego personelu w szpitalach na porodówkach).
Pielęgniarka pobiera mi krew.
W końcu przywożą śniadanko. Stwierdzam, że dla mnie jako cukrzycówki nic nie ma. Założyli chyba, że cukrzyca minęła wraz z urodzeniem dziecka, jednak glukometr mówi co innego… Pani przywożąca śniadanie jednak się stara i rozgląda za jakąś grahamką.
Mamy wzywane są ze swoimi dziećmi znowu do specjalnego pokoju położnych, gdzie dzieci są ważone, mierzone, szczepione (o zgrozo!), badane itp. Czeka się przed tym pomieszczeniem z wieloma innymi mamami i ich dziećmi wiezionymi w łóżeczkach na kółkach. Można troszkę pogadać i poprzyglądać się nowonarodzonym dzieciątkom. Zauważam, że tylko moje dziecko ma czarną czuprynkę. W kolejnych dniach dojdzie jeszcze jedno z czarnymi kudełkami – synek Romki
Kiedy kłują nasze dzieci – zabierają je do jeszcze innego pomieszczenia, by mamy nie słyszały ryku maluszków i nie widziały drastycznych scen… Odbieram dziecię po takim kłuciu i z trwogą zauważam fioletowy wierzch jej dłoni.
Docierają do mnie goście. Mąż, mama, ojciec – ten po raz pierwszy widzi wnuczkę i oczywiście wpada w zachwyt.
Mama przynosi mi pyszny obiad dietetyczny (ryba duszona w warzywach) i inne smakołyki, którymi jako słodka mamuśka mogę się posilić.
Mąż przychodzi z naszym nowym aparatem fotograficznym, kupionym specjalnie dla celów fotografowania maleństwa (mała jest niezwykle fotogeniczna). Cyka kilka fotek (na porodówce i zaraz po porodzie też zrobiliśmy parę zdjęć komórką, ale takich nie najlepszej jakości i tylko dla nas, nie wyglądamy bowiem na nich zbyt świeżo...).
Córeczka jest nadzwyczaj spokojna. Tylko je i śpi. O tym, że nie jest to regułą u noworodków, dowiem się jeszcze tego samego dnia...
Uczę się małej – karmienia jej, przewijania, dbania o higienę. Bałam się tego, a jakoś tak instynktownie daję radę. Wychodzi mi chyba całkiem nieźle. Obawiam się jedynie czy córka wystarczająco je. Nie jestem w stanie ocenić ile zjadła. Tu butelkowe mamy maja przewagę, bo widzą ile i kiedy.
A propos mam – jedna z tych, z którymi dzielę salę wychodzi ze szpitala. Przywożą drugą po trudnym porodzie. Miała bodajże podawaną krew. Natomiast teraz podają jej oksytocynę, aby pobudzić obkurczanie się macicy. Nie bardzo wiem, dlaczego, bo myślałam, że oksytocynę tylko podaje się, aby pobudzić poród (nie mam pojęcia do dziś o co chodziło z tą oksytocyną, może Wy wiecie?). Kobieta ta bardzo cierpi. Jej jęki są trudne do zniesienia. Ponadto, jej córeczka prawie ciągle płacze, tzn. albo je albo płacze. Rzadko natomiast śpi, co bardzo kontrastuje z zachowaniem mojej, która – jak pisałam albo je albo śpi. To chyba jeszcze bardziej frustruje moją sąsiadkę z łóżka obok.
Natomiast druga sąsiadka ma wszystkiego dość. Leży w szpitalu już drugi tydzień a końca nie widać. Dziecko walczy z bakterią e.coli w oku i nie wiadomo, kiedy to się skończy. W ogóle rodziła straszliwie długo (mówi, że dobę!!) i to też powoduje, że ma dość. W dodatku synuś musi w nocy leżeć w innej sali, więc nie ma przy boku dziecięcia, tak jak pozostałe mamy. Przynoszą go w ciągu dnia na karmienie, choć nie zawsze. Czasami mama idzie karmić synusia do sali, w której on leży. Mały jest uroczy i je strasznie dużo (mama nie daje się przekonać do karmienia piersią i podaje mleko NAN-nie wiem czy to nie kwestia diety przeszkadza jej w wyborze piersi, gdyż mama uwielbia jeść wszystko to, czego karmiąca piersią nie mogłaby, ale próbuję nie oceniać, choć jest mi trudno jako fance karmienia naturalnego).
Wieczorkiem odwiedza mnie koleżanka (ta, do której sms-owałam w trakcie porodu z prośbą o modlitwę) i jest generalnie miło.
Jeszcze toaleta w pomieszczeniu pielęgniarek i powrót do sali.
Noc zapowiada się ciężka, bo córka mamy obok wciąż zawodzi. Mama jest bliska rozpaczy, bo nie wie, co się dzieje, ale podobno jej pierwsze dziecko – syn – tez przepłakał pierwszy rok życia (!!).
Mojej córki jednak to nie rusza i kiedy tylko nie je, śpi jak – nie przymierzając – niemowlę:), co i mnie skłania do ucięcia sobie drzemki.
Cdn.
poniedziałek, 20 stycznia 2014
Dobiega końca porodu dzień - nadchodzi błogi sen...:)
Dwie kobitki, które dzielą ze mną pokój są spoko. Jedna z
nich leży tu już drugi tydzień, bo oko jej synusia dopadła bakteria e.coli i
biedaczek wciąż ma stan zapalny.
Kiedy mąż i mama opuszczają szpital, a ja chcę np.
skorzystać z toalety – panie chętnie oferują pomoc w postaci przypilnowania
córeczki. Mówią też o swoich przejściach porodowych, co tworzy między nami coś
w rodzaju wspólnoty. Wspólnoty udręczonych lecz uszczęśliwionych. Czuję się jakoś tak
raźniej.
Męczy mnie jednak jedna sprawa. Jako że miałam podczas ciąży
bakterie w moczu a przed ciążą byłam nosicielką Streptococcus agalactiae, komunikuję
to lekarzom neonatologom spotykanym na oddziale. Chcę, aby zbadali czy mała
nie ma jakichś paskudnych bakterii. Lekarze stają na wysokości zadania i
zgadzają się z upierdliwą pacjentką, że należy w takim razie zrobić małej
badanie CRP.
Wieczorem mamy zostają zaproszone ze swoimi dziećmi na
wieczorną toaletę do specjalnego pomieszczenia, w którym niemal „hurtowo” myje
się, przewija i przebiera dzieciaczki. Robi to kilka położnych na raz. Jeśli jesteś po raz pierwszy – w dużej części
obserwujesz. Tzn. ja dziecię rozbieram, potem wkracza do akcji ona. Czuję się
trochę jak w sklepie rzeźniczym. Położna bierze dziecko jedną ręką pod paszkami
pod kran, drugą puszcza wodę. Następnie dziecię zaczyna wrzeszczeć, jakby je
kto ze skóry odzierał. Położna niewzruszenie operując jedną ręką przewraca i
wywraca do góry nogami dziecko, drugą polewa je wodą. Trwa to wszystko
błyskawicznie. Całe szczęście, bo scena wygląda drastycznie.
Po „kąpieli” wpuszcza
dziecku do dzioba wit. D+K (tak, robi to w taki sposób, jakby aplikowała ptaszkowi do dzioba jakieś kropelki) i każe ubrać mamie.
Nie wiem czy to ta wyczerpująca
psychicznie dla mnie kąpiel maluszka, czy strach przed nocowaniem z taką
bezbronną kruszynką u boku czy też osłabienie po porodzie, ale zakręciło mi się
w głowie. Troszkę i przez moment. Wystarczyło to jednak, aby wsadzono mnie na
wózek i odwieziono do sali bez mojej córuni!! Matko jedyna! Co to będzie? Moja
mała w rękach kobiet, które zajmują się dziećmi w taki sposób, w jaki ja biorę
królika (dodam, że martwego), chcąc
z niego przygotować strawę!
A co z moim karmieniem?? Ja nie chcę aby małą faszerowali jakimś matki-mleko-podobnym napojem!!
Nie mam jednak nic do
gadania, bo kobieciny boją się mi zostawić na noc dziecko.
Kiedy już się z tym zaczynam godzić, nagle przychodzi mi do
głowy, że mam noc dla siebie! Mogę się wyspać, nie sprawdzając co chwila
oddechu maleńkiej i nie zaglądając co 5 minut czy wszystko gra. Postanawiam więc
nie zamartwiać się i odbić sobie poród słodką drzemką. Tym bardziej, że to
ostatnia noc wolności! Potem już nie będzie błogich długich nocek. Będą noce
przerywane głodem, płaczem, gadaniem dziecka przez sen i moimi lękami,
kiedy to będę się zrywać i wstawać do córeczki, aby sprawdzić, czy wszystko
jest w porządku…Ot, matczyny los...
I tak, rozmyślając o czekającym mnie niczym nie zakłóconym śnie… zasnęłam.
Cdn.
piątek, 17 stycznia 2014
Kolejne kilka godzin pierwszego dnia życia Maluszka
Po przyniesieniu nam dziecka z powrotem, wreszcie przenoszą
nas na oddział noworodkowy.
Zostajemy ulokowane w sali trzyosobowej. Sala nie
jest atrakcyjna (szczególnie w porównaniu z supernowoczesną porodówką), widać,
że czeka na remont, no i nie ma łazienki, bo ta znajduje się w sali, do której
można wejść bezpośrednio z tej mojej. Tyle że na tamtej też leżą trzy kobieciny…
Trochę to niefajne, zważywszy na stan kobiet, które właśnie urodziły… Poza tym,
zdarza się, że trzeba wzywać kogoś do posprzątania łazienki, bo kosze
przebierają…
Córeczka
leży koło mnie w takim specjalnym łóżeczku noworodkowym na kółkach. Założono
jej szpitalne ciuszki. Pieluchy i mokre chusteczki do przewijania każda mama
powinna mieć swoje. Ja korzystam z Huggies Newborn ze specjalnym wycięciem na
pępuszek, choć moja córa jest tak drobniutka, że i tak trzeba jeszcze podwijać
brzeg pieluszki, aby pępek mógł swobodnie się goić. Mała ma balon w miejscu
pępka, co nas trochę przeraziło. Poza tym, ma założoną na kikut specjalną plastikową zapinkę, którą lekarz ma zdjąć po
bodajże dwóch dobach.
Kładę się w mojej brudnej koszuli na łóżku, na którym najpierw
rozkładam podkład. Podkłady i duże wkładki higieniczne (takie wielkie podpaski)
trzeba mieć koniecznie po porodzie. Używam wkładek Bella Mamma. Są niezłe. W
utrzymaniu poporodowej higieny przydaje się też Octenisept (po raz pierwszy widziałam
go podczas porodu, kiedy to położna kilka razy obficie mnie nim potraktowała,
przydaje się też do higieny niewygojonego pępuszka dziecka), odpowiedni żel do
higieny intymnej, najlepiej taki o ph 3,5 (polecam LaciBios femina Pregna - specjalistyczny
płyn do higieny intymnej dla kobiet w okresie ciąży, połogu i karmienia piersią
– ja odkryłam go dopiero po kilku miesiącach od porodu) czy Tantum Rosa lub też
zwykłe szare mydło.
Poza tym,
mąż kupił mi takie specjalne dmuchane siedzisko z dziurą pośrodku, abym
bezboleśnie mogła siedzieć.
Mama zaś
przyszła do szpitala z laktatorem, który bardzo przydał mi się między drugą a
trzecią dobą po porodzie, kiedy to miałam nawał mleczny, ale o tym później.
Mama,
kiedy tylko po raz pierwszy spogląda na wnuczkę, roztkliwia się bardzo i wpada
w zachwyt nad jej urodą. Wpatrujemy się w tę drobniuśką dziecinę ze szczerym uwielbieniem.
Siedzimy tak więc (ja z córką leżymy znaczy się) z
mężem i moją mamą, wydając z siebie same ochy i achy, aż w końcu przychodzi
położna i próbuje pomóc mi przystawić małą do piersi. Ze względu na moje
płaskie brodawki, zaleca zakup silikonowych kapturków do karmienia, toteż mama biegnie
do apteki i przynosi mi takie bodajże z Aventu. I dzięki nim moja mała zaczyna
pić mleczko mamusi ku mojej wielkiej uciesze, bałam się bowiem, że moje
brodawki nie pozwolą mi karmić naturalnie, a było to dla mnie ogromnie ważne.
Próbuję też nauczyć się jak przewinąć malutką, która
póki co nie oddała smółki, na co czekam, bo wiem, że to ważne.
Wreszcie wpada do sali położna bądź lekarka i
wiedząc, że od kilku godzin leżę, goni mnie, abym się ruszyła i wzięła kąpiel.
Cieszę się, bo nie wiedziałam ile jeszcze trzeba mi będzie leżeć bez prysznica... Zostawiam więc córeczkę pod opieką tatusia oraz babci i idę się kąpać. Nie jest
to prosta sprawa, kiedy człowiek jest cały obolały, ale jakoś daję radę w tej niezbyt
przyjemnej łazience. Przebieram się w czystą koszulę (z otworami na
piersiach dla łatwiejszego karmienia) i
czuję o niebo lepiej!
Cdn.
wtorek, 14 stycznia 2014
Pierwsze dwie godziny z życia świeżoupieczonej mamy i jej córuni :)
Wreszcie próbują mi pomóc w
przejściu na inne łóżko i zawożą do pomieszczenia obok – jest to jak się
okazuje salka poporodowa. Jadę oczywiście z małą w ramionach. Tam położna każe
mi przystawić dziecko do piersi. Mała instynktownie szuka, ale nie umie złapać
płaskiej brodawki.
Przychodzi mąż. Robi zdjęcie
telefonem i wysyła mojej mamie, potem pozostałym członkom rodziny. Babcia jest
niewiarygodnie szczęśliwa:)
i z ulgą przyjmuje fakt, że wszystko skończyło się dobrze.
Kurczę, myślałam, że ból już za mną,
a tu nadchodzą skurcze i to silne. Proszę położną o Nospę, ale odmawia jej
podania. Przynosi mi jednak paracetamol. Trochę pomaga, ale na krótko. Nie
odrobiłam tej lekcji. Nie miałam pojęcia, że po porodzie ma się skurcze i to w
dodatku bolesne. Byłam świadoma, że macica musi się obkurczyć, ale nie
przypuszczałam, że to się odczuwa i to w tak dotkliwy sposób… Podobno mam się
cieszyć, że macica ładnie wraca do właściwego rozmiaru…
Cieszę się, ale ze zgoła innego
powodu. Tym powodem jest moja córcia. Taka cudna kruszyneczka leżącą przy mojej
piersi.
Czuję się wprawdzie mało komfortowo
w poplamionej krwią koszuli, w której rodziłam, ale co tam. Mam dziecko. JESTEM
MAMĄ!!!
Po jakiejś godzinie zastanawiamy się
z mężem kiedy zabiorą od nas małą, aby ją zmierzyć, zważyć, obejrzeć. Od porodu
jest calutki czas ze mną, jak zatem przyznają punkty w skali Apgar, skoro nawet
nie przyjrzeli się jej? A może ten moment po wyjęciu małej z mojego brzucha
wystarczył lekarzom do oceny? W każdym razie mąż w końcu decyduje się pójść
zapytać kiedy pobiorą parametry dziecka. Po dłuższym czasie przychodzą po
córeczkę.
Poniżej zdjęcia z książeczki zdrowia,
pokazujące wagę i wzrost córeczki, stan jej zdrowia czy wykonane badania/szczepienia.
Oprócz badań przesiewowych
wykonywanych u wszystkich noworodków badano jej wzrok – być może dlatego, że
urodziła się jako wcześniak (gdyby skończyła 37 tydzień w brzuchu nie byłaby
już nim). Wykonano także pulsoksymetrię, czyli
zbadano
wysycenie krwi tlenem. Nie wyjaśniono mi
dlaczego, a ja nie pamiętałam, aby dopytać.
Na zdjęciu poniżej znajdują się również
informacje dot. mojego porodu, tego, co mi podawano podczas porodu, ile trwały
poszczególne jego fazy (choć tu coś mi nie grało, ale nie pamiętam już co).
Cdn.
Subskrybuj:
Posty (Atom)