poniedziałek, 20 stycznia 2014

Dobiega końca porodu dzień - nadchodzi błogi sen...:)



Dwie kobitki, które dzielą ze mną pokój są spoko. Jedna z nich leży tu już drugi tydzień, bo oko jej synusia dopadła bakteria e.coli i biedaczek wciąż ma stan zapalny.
Kiedy mąż i mama opuszczają szpital, a ja chcę np. skorzystać z toalety – panie chętnie oferują pomoc w postaci przypilnowania córeczki. Mówią też o swoich przejściach porodowych, co tworzy między nami coś w rodzaju wspólnoty. Wspólnoty udręczonych lecz uszczęśliwionych. Czuję się jakoś tak raźniej.
Męczy mnie jednak jedna sprawa. Jako że miałam podczas ciąży bakterie w moczu a przed ciążą byłam nosicielką Streptococcus agalactiae, komunikuję to lekarzom neonatologom spotykanym na oddziale. Chcę, aby zbadali czy mała nie ma jakichś paskudnych bakterii. Lekarze stają na wysokości zadania i zgadzają się z upierdliwą pacjentką, że należy w takim razie zrobić małej badanie CRP.
Wieczorem mamy zostają zaproszone ze swoimi dziećmi na wieczorną toaletę do specjalnego pomieszczenia, w którym niemal „hurtowo” myje się, przewija i przebiera dzieciaczki. Robi to kilka położnych na raz.  Jeśli jesteś po raz pierwszy – w dużej części obserwujesz. Tzn. ja dziecię rozbieram, potem wkracza do akcji ona. Czuję się trochę jak w sklepie rzeźniczym. Położna bierze dziecko jedną ręką pod paszkami pod kran, drugą puszcza wodę. Następnie dziecię zaczyna wrzeszczeć, jakby je kto ze skóry odzierał. Położna niewzruszenie operując jedną ręką przewraca i wywraca do góry nogami dziecko, drugą polewa je wodą. Trwa to wszystko błyskawicznie. Całe szczęście, bo scena wygląda drastycznie.
 Po „kąpieli” wpuszcza dziecku do dzioba wit. D+K (tak, robi to w taki sposób, jakby aplikowała ptaszkowi do dzioba jakieś kropelki) i każe ubrać mamie. 
Nie wiem czy to ta wyczerpująca psychicznie dla mnie kąpiel maluszka, czy strach przed nocowaniem z taką bezbronną kruszynką u boku czy też osłabienie po porodzie, ale zakręciło mi się w głowie. Troszkę i przez moment. Wystarczyło to jednak, aby wsadzono mnie na wózek i odwieziono do sali bez mojej córuni!! Matko jedyna! Co to będzie? Moja mała w rękach kobiet, które zajmują się dziećmi w taki sposób, w jaki ja biorę królika (dodam, że martwego), chcąc z niego przygotować strawę!
A co z moim karmieniem?? Ja nie chcę aby małą faszerowali jakimś matki-mleko-podobnym napojem!!
Nie mam jednak nic do gadania, bo kobieciny boją się mi zostawić na noc dziecko.
Kiedy już się z tym zaczynam godzić, nagle przychodzi mi do głowy, że mam noc dla siebie! Mogę się wyspać, nie sprawdzając co chwila oddechu maleńkiej i nie zaglądając co 5 minut czy wszystko gra. Postanawiam więc nie zamartwiać się i odbić sobie poród słodką drzemką. Tym bardziej, że to ostatnia noc wolności! Potem już nie będzie błogich długich nocek. Będą noce przerywane głodem, płaczem, gadaniem dziecka przez sen i moimi lękami, kiedy to będę się zrywać i wstawać do córeczki, aby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku…Ot, matczyny los...
I tak, rozmyślając o czekającym mnie niczym nie zakłóconym śnie… zasnęłam.
Cdn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UA-48159015-1