Dwie kobitki, które dzielą ze mną pokój są spoko. Jedna z
nich leży tu już drugi tydzień, bo oko jej synusia dopadła bakteria e.coli i
biedaczek wciąż ma stan zapalny.
Kiedy mąż i mama opuszczają szpital, a ja chcę np.
skorzystać z toalety – panie chętnie oferują pomoc w postaci przypilnowania
córeczki. Mówią też o swoich przejściach porodowych, co tworzy między nami coś
w rodzaju wspólnoty. Wspólnoty udręczonych lecz uszczęśliwionych. Czuję się jakoś tak
raźniej.
Męczy mnie jednak jedna sprawa. Jako że miałam podczas ciąży
bakterie w moczu a przed ciążą byłam nosicielką Streptococcus agalactiae, komunikuję
to lekarzom neonatologom spotykanym na oddziale. Chcę, aby zbadali czy mała
nie ma jakichś paskudnych bakterii. Lekarze stają na wysokości zadania i
zgadzają się z upierdliwą pacjentką, że należy w takim razie zrobić małej
badanie CRP.
Wieczorem mamy zostają zaproszone ze swoimi dziećmi na
wieczorną toaletę do specjalnego pomieszczenia, w którym niemal „hurtowo” myje
się, przewija i przebiera dzieciaczki. Robi to kilka położnych na raz. Jeśli jesteś po raz pierwszy – w dużej części
obserwujesz. Tzn. ja dziecię rozbieram, potem wkracza do akcji ona. Czuję się
trochę jak w sklepie rzeźniczym. Położna bierze dziecko jedną ręką pod paszkami
pod kran, drugą puszcza wodę. Następnie dziecię zaczyna wrzeszczeć, jakby je
kto ze skóry odzierał. Położna niewzruszenie operując jedną ręką przewraca i
wywraca do góry nogami dziecko, drugą polewa je wodą. Trwa to wszystko
błyskawicznie. Całe szczęście, bo scena wygląda drastycznie.
Po „kąpieli” wpuszcza
dziecku do dzioba wit. D+K (tak, robi to w taki sposób, jakby aplikowała ptaszkowi do dzioba jakieś kropelki) i każe ubrać mamie.
Nie wiem czy to ta wyczerpująca
psychicznie dla mnie kąpiel maluszka, czy strach przed nocowaniem z taką
bezbronną kruszynką u boku czy też osłabienie po porodzie, ale zakręciło mi się
w głowie. Troszkę i przez moment. Wystarczyło to jednak, aby wsadzono mnie na
wózek i odwieziono do sali bez mojej córuni!! Matko jedyna! Co to będzie? Moja
mała w rękach kobiet, które zajmują się dziećmi w taki sposób, w jaki ja biorę
królika (dodam, że martwego), chcąc
z niego przygotować strawę!
A co z moim karmieniem?? Ja nie chcę aby małą faszerowali jakimś matki-mleko-podobnym napojem!!
Nie mam jednak nic do
gadania, bo kobieciny boją się mi zostawić na noc dziecko.
Kiedy już się z tym zaczynam godzić, nagle przychodzi mi do
głowy, że mam noc dla siebie! Mogę się wyspać, nie sprawdzając co chwila
oddechu maleńkiej i nie zaglądając co 5 minut czy wszystko gra. Postanawiam więc
nie zamartwiać się i odbić sobie poród słodką drzemką. Tym bardziej, że to
ostatnia noc wolności! Potem już nie będzie błogich długich nocek. Będą noce
przerywane głodem, płaczem, gadaniem dziecka przez sen i moimi lękami,
kiedy to będę się zrywać i wstawać do córeczki, aby sprawdzić, czy wszystko
jest w porządku…Ot, matczyny los...
I tak, rozmyślając o czekającym mnie niczym nie zakłóconym śnie… zasnęłam.
Cdn.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz