Po burzliwej nocy, związanej z niekończącym się płaczem
córki kobiety z łóżka obok, czeka nas kolejny dzień pobytu w szpitalu. Mała
cały czas grzeczniutka. Je i śpi.
Znowu śniadanko. Tym razem przynoszą mi już bułeczkę
pełnoziarnistą, uwzględniając moją nie do końca wyleczoną cukrzycę. Jest też
jajo i pomidor.
Potem obchód lekarzy, którzy ponownie chwalą mój coraz
bardziej malutki brzuszek. Dostaję też preparat z żelazem, gdyż straciłam
trochę krwi podczas porodu i wyniki badań wskazują, że mam anemię. Mają też regularnie
mierzyć mi i spisywać poziom cukru we krwi. Jednak personel szpitalny nie
interesuje się tym za bardzo w ciągu dnia.
Następnie wycieczka z dziecięciem do pomieszczenia położnych.
Tam tradycyjnie ważenie, mierzenie, kłucie (auuu!) i z powrotem do sali.
Nieco mnie denerwują dwaj panowie, przesiadujący niemal
całymi dniami w naszej sali. Są to ojciec i mąż mamy chłopca z bakterią w oku.
Po pierwsze – dość często karmię córeczkę, a wyciąganie cyca w obecności
gapiących się facetów krępuje mnie. Po drugie siadam na dmuchanej poduszce z
otworem, aby zmniejszyć ból, ale nie lubię, kiedy ktoś się przygląda mi się
kiedy to robię. Po trzecie, czasami my mamy chcemy pogadać na intymne tematy
dot. porodu czy połogu, ale nie w obecności facetów i to w dodatku obcych
facetów. Ci dwaj mogliby sobie gdzieś wyjść, zostawić nas na jakiś czas, a nie
koczować w pokoju niczym bezdomni nie mający się gdzie podziać. Ja też miewam
gości, ale nie są oni w sali zbyt długo, po drugie, jest to w przeważającej
części płeć piękna, więc nie krępują zanadto pozostałych mam. Np. kiedy
odwiedza mnie znajome małżeństwo, facet wchodzi tylko się przywitać i zobaczyć
małą, po czym wychodzi, aby pozostałe panie na sali nie czuły się
niekomfortowo. Ci dwaj denerwujący panowie
to jednak najwidoczniej z innej bajki..
Wieczorem odwiedzają mnie także m.in. moja kuzynka z córką,
a moją chrześnicą. Siadam z nimi poza salą przy wejściu na porodówkę.
Obserwujemy tam ciekawą scenę. Otóż na przyjęcie czeka Cyganka z grupką innych
Romów. Kiedy wychodzi ktoś z porodówki zapytać co się dzieje, mówi, że zaczął
się jej poród … Najbardziej niesamowite w tym wszystkim jest jednak to, że ona
podczas skurczy swobodnie rozmawia ze swoimi bliskimi i wydaje się, że urodzi
przy okazji i nawet jej to specjalnie nie ruszy... Na drugi dzień podczas
porannej wycieczki z dziećmi do pomieszczenia położnych spotkam tę Cygankę już
z jej kudłatym synkiem, w dodatku pójdzie tam dziarskim krokiem, w tych samych
ciuchach, w których była przyjmowana na porodówkę i będzie wyglądać, jakby
rodziła przed miesiącem, a nie kilka godzin temu… Cóż, niektóre są stworzone do
rodzenia…
Tego samego wieczoru zaczyna się coś dziać z moim biustem,
tzn. piersi mi się powiększają i robią coraz twardsze. Obawiam się, że to nawał
mleczny, o którym opowiadała mi kiedyś koleżanka. Całe szczęście, że mama
kupiła mi laktator. Będę go potrzebować. Rodzinka zaopatruje mnie także w
kapustę, która stanie się moim towarzyszem na kilka najbliższych dni i nocy.
Nie tylko ze mną się coś dzieje. Mojej małej wyszła
podwyższona bilirubina. Dowiaduję się, że na noc pozostanie w inkubatorze na
naświetlaniu. Nie wiem czy to tzw. „baby blues”, czyli depresja dnia trzeciego, ale zbieżność czasowa
na to wskazuje, nachodzi mnie bowiem czarna rozpacz na myśl, że córeczka będzie
leżeć z dala ode mnie, w dodatku pod opieką najmniej fajnej położnej, z
wszystkich, które poznałam… Najzwyczajniej w świecie boję się, że położna nie
będzie dbać o moją małą, nie będzie delikatna, a nawet może zrobi jej krzywdę.
W dodatku mąż okazuje mi zniecierpliwienie, co pogrąża mnie w rozpaczy jeszcze
bardziej. Łzy mi ciekną po policzkach, a mama chłopca z bakterią w oku mnie
pociesza.
Czeka mnie bardzo trudna noc, podczas której nie zmrużę oka,
tocząc trudną i wymagającą wielu czynności walkę z nawałem pokarmu oraz
wędrując do mojego dziecka tam i z powrotem, czujnym okiem doglądając czy nikt
nie robi mu krzywdy. Ale o tym w najbliższym poście (ooojjj, będzie ciężko...).
Cdn.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz