Pierwszy spacer. Z córeczką
oczywiście. Wymarzony, wytęskniony, upragniony jak nie wiem co!
Znudziło mi się leżenie i
nienawidziłam faktu, że nie mogę spacerować od 22 tygodnia ciąży, szczególnie,
że wtedy najchętniej wszystkim zaprezentowałabym dumnie swój brzuch!
Toteż kiedy tylko urodziła się
malutka moje pragnienie spaceru odżyło. W dodatku wreszcie było to realne!
Nasłuchałam się, że dopiero po 2-3
tygodniach od urodzenia córki mogę rozpocząć tzw. werandowanie, czyli
wystawianie ubranego jak na spacer dziecięcia na balkon. Po kilku dniach
werandowania (najpierw 5-cio, 10-cio, 15-to minutowego itd.) dopiero mogę wyjść.
Nie podobało mi się to ograniczenie,
choć wiem, że dawniej pozwalano na wyjście dopiero po miesiącu od narodzin dziecka czy nawet po połogu. O ile jest to - jak dla mnie - uzasadnione
zimą na Syberii, to w naszym polskim klimacie, który już prawie zapomina o
prawdziwych mrozach, zupełnie nie. Tym bardziej, że miałam świadomość, iż
spacery hartują organizm maluszka i wzmacniają -jak mało co- jego system
odpornościowy. Ponadto, dzieciaczek się dotlenia, co pozytywnie wpływa na rozwój
mózgu. A jeśli jeszcze świeci słoneczko (choć ponoć nawet kiedy jest pochmurno
to promienie UV docierają do naszej skóry), które powoduje
wytwarzanie witaminy D, koniecznej do
rozwoju kości, to już mamy sposób nr 1 na zdrowie dziecka i to zupełnie gratis!
Zakasałam więc rękawy, ubrałam dziecię
i wystawiłam je na balkon po 9 dniach od urodzenia. Na drugi dzień już spacerowaliśmy. Córeczka z wykremowaną
buzią, nakarmiona, przewinięta, w kombinezonie i zimowej czapie, my nie
wykremowani, nie nakarmieni, w lekkich płaszczach, ale cholernie szczęśliwi.
Był to najpiękniejszy spacer,
jaki odbyłam w życiu choć trwał zaledwie pół godziny!
Spacerowaliśmy w trójkę: malutka
(choć o tym prawdopodobnie nie wiedziała:)),
mama i tata. Cechą charakterystyczną tego spaceru były bitwy o to, kto ma
prowadzić wózek. W efekcie robiliśmy to na przemian.
Dumna mama, dumny tata i leżące
sobie jak aniołek dziecko.
Trasa spacerowa prowadziła wokół
naszego bloku oraz po wielkim placu, jaki mieliśmy pod balkonem. Wtedy to po
raz pierwszy odkryłam uroki tej trasy. Wielki plac zabaw, piękny globus
pośrodku placu, ławeczki dla zmęczonych przechodniów, ogrodzony teren dla
piesków, drzewka, krzewy i piękne słonko, choć październik zbliżał się ku
końcowi.
Od tego pierwszego spaceru rozpoczęło się regularne
zwiedzanie okolic z wózkiem. A 1 listopada we Wszystkich Świętych
spacerowaliśmy z małą już 3 bite godziny!
Kiedy urodziła się córeczka
jesień była przepiękna jak mało kiedy, mogliśmy więc do woli oddychać świeżym
(umiarkowanie) powietrzem i wkładać na nos okulary przeciwsłoneczne!
Spacery było to coś, co dawało mi
poczucie wolności i polecam je gorąco wszystkim świeżoupieczonym rodzicom! Oczywiście
nie spacerowałabym w temperaturze niższej niż -10°C czy też przy wielkim
wietrze, ale przy każdej innej pogodzie już tak!
Poniżej możecie zobaczyć jak
urokliwe chwile mogliśmy przeżywać, doświadczając przecudnej
październikowo-listopadowej pogody, prężąc się z dumy i powoli uświadamiając
sobie, że MAMA i TATA to my!:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz