Kiedy skończyłam 6 miesiąc ciąży zaczęły się dziać dziwne
rzeczy z moim serduchem, normalnie, jakby fikołki robiło i zapadało się w
głąb klatki piersiowej. Takie miałam wrażenie. Palpitacje z efektami
specjalnymi.
Ponieważ dzień po dniu sytuacja nie ulegała zmianie,
stwierdziłam, że zgłoszę ten fakt lekarzowi rodzinnemu, u którego i tak czekała
mnie wizyta.
Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Lekarka wysłała mnie na
EKG, które wyszło ok, poza tym otrzymałam skierowanie do kardiologa na cito! Przyczynił
się do tego z pewnością fakt zdradzenia pani medyk, że zdarzyło mi się
zasłabnąć w ciąży (tzn. bez utraty przytomności, ale straciłam wzrok, miałam
mroczki przed oczami i nie mogłam złapać oddechu – pewnie było to z powodu
niskiego ciśnienia, bo przed ciążą też się to zdarzyło kilka razy). Muszę Wam
powiedzieć, że moja doktor rodzinna to mega babka – nigdy nie bagatelizuje
problemów ze zdrowiem swoich pacjentów. Powiedziała, że muszą sprawdzić czy nie ma przeciwwskazań do znieczulenia ogólnego gdyby zaszła np. konieczność
cesarki. Dodała też, że szefowa poradni, do której dostałam
skierowanie, wyjdzie z siebie z powodu wysyłania jej kogoś bez stanu przedzawałowego na cito i to w
dodatku z prośbą o wykonanie echa serca i Holtera (badań, które kosztują)
no ale mam się tym nie przejmować, tylko myśleć o dziecku:), a ona i tak ma u owej pani kardiolog przechlapane, lecz
ma to w nosie.
Doktorka, do której dostałam się na wizytę – nota
bene szefowa rzeczonej poradni, strzeliła focha (nie, to nie był pojedynczy foch, ale cała masa fochów!), ponarzekała pod nosem,
generalnie traktując mnie jak intruza i obrażona kazała umówić się na termin
badań.
Badanie echokardiograficzne poza tachykardią
zatokową nie wykazało innych odchyleń od normy.
Natomiast badanie EKG metodą Holtera wyznaczono
mi po miesiącu od echa.
Z tym to dopiero była szopka! Zanim
przystąpiono do rzeczy, czyli przyklejenia mi elektrod w okolicach klatki
piersiowej i podłączenia ich za pomocą kabli do specjalnego aparatu
monitorującego, który umiejscowiono mi gdzieś z boku w okolicach pasa,
uświadomiono mnie, że aparat, który mi założą jest bardzo drogi i mam delikatnie i ostrożnie z nim postępować!
Kiedy wysłuchałam tych wywodów i
zrobiłam minę bardzo zatroskanej o losy aparatu, zaczęto mi go
zakładać. Podczas tej czynności dotarło do mnie całkowicie to, czego obawiałam się,
kiedy tylko przeczytałam na skierowaniu o Holterze… Całą dobę muszę przebywać z
tym cholerstwem w symbiozie… Ratuj się kto może ! – miałam ochotę zwiać, ale w
moim stanie wyglądałoby to śmiesznie, zostałam więc i pozwoliłam na okablowanie
mnie.
Nie muszę chyba mówić, jak wspaniale wyglądał mój sen, podczas którego nie
mogłam pozwolić na odpadnięcie elektrod i – w żadnym wypadku – na zmiażdżenie
aparatu. A dodam, że brzuch już wtedy mi wyskoczył i miałam czym miażdżyć… No i
jeszcze jedna przyjemność wiązała się z badaniem – Dzień Dziecka, czyli zakaz
kąpieli!
Ww. przyjemności przyniosły komentarz w postaci: „Rytm
zatokowy miarowy o śr. częstości 92/min, maks przyspieszony do 152/min,
zwalniający do 63/min. Ekstrasystolia nadkomorowa 1/zapis. Ekstrasystolia o
morfologii komorowej 2/zapis.
Na stronie: http://www.kardiolo.pl/ekstrasystolia.htm
przeczytałam, że „(…) potencjalnie niegroźne ekstrasystolie są subiektywnie
bardzo źle tolerowane przez pacjenta. Opisywane są jako uczucie
"zamierania" serca, "zrywania", "wyrywania" się w
piersi, "uderzania" serca o klatkę piersiową.(…)”.
Znalazłam więc
odpowiedź na moje dziwne harce serca. W każdym razie czymkolwiek ekstrasystolie
są – nie stanowią przeciwwskazania do znieczulenia ogólnego, a przynajmniej w
moim przypadku wydano taką opinię.
Na tym skończyła się moja przygoda z kardio-badaniami
w ciąży. Wiele nie dały (kardiolożka przepisała mi jakiś lek tak na wszelki wypadek, jednak nie zamierzałam eksperymentować w czasie ciąży, więc go nie wykupiłam) ale przynajmniej doszukałam się odpowiedzi na
pytanie co dręczy moje serce…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz