niedziela, 29 grudnia 2013

Narodzenie...(OSTRZEGAM - przeczytanie może grozić Lokiofobią !!!)



Dopiero co było Boże Narodzenie, a teraz też będzie o narodzeniu. Narodzeniu mojej córeczki...
Zacznijmy od początku.
13 października biorę udział w zajęciach szkoły rodzenia, tzn. na teorii siedzę i słucham, na zajęciach praktycznych nie ćwiczę (bo z powodu skróconej szyjki nie mogę), ale uczę się oddychać. Akurat prowadząca uczy oddechu, jaki mamy stosować podczas skurczy porodowych. Wychodzi mi tak sobie i boję się, że nie zapamiętam, w którym momencie jak oddychać... Zajęcia trwają do 20.00.
Wieczorem, po położeniu się do łóżka czuję jakby skurcz macicy, jednak niezbyt silny. Zasypiam. Ok. 2.00 w nocy budzi mnie kolejny skurcz, ale też niezbyt dotkliwy. Czuję jednak, jak coś ciepłego wypływa ze mnie. Przeszło mi przez myśl, że to mogą być wody płodowe. Wstaję i zauważam jak kapie ze mnie podczas drogi do łazienki.
Wracam do sypialni i mówię mężowi, że chyba zaczyna się poród, a on na to: śpij, to pewnie upławy.  
Miałam wprawdzie wodniste upławy podczas ciąży, ale nigdy w takiej ilości. Idę do łazienki i sprawdzam papierkiem lakmusowym ph cieczy. Pasek zabarwia się na fioletowo. Dotąd podczas upławów pasek wykazywał kwaśne ph. Mówię więc mężowi, że to wody płodowe, bo gdyby moja wydzielina miała takie ph, to świadczyłoby o niezłym stanie zapalnym… Poza tym ciągle ze mnie kapie, kiedy chodzę po mieszkaniu. On wciąż nie wierzy.
Postanawiam zadzwonić do mamy, choć jest środek nocy. Mówię jej, że chyba odchodzą mi wody i pytam czy uważa, że mam jechać do szpitala, na co odpowiada mi, że tak. Pamiętam też jak położna w szkole rodzenia zwracała uwagę, że jeśli mamy skurcze to możemy czekać w domu aż przybiorą na częstości, zanim pojedziemy do szpitala, jednak jeśli odejdą nam wody, nie wolno czekać. Pakuję więc wszystko co przychodzi mi do głowy do spakowanej już w dużym stopniu (na szczęście) przez mamę i przeze mnie walizki. Nie zapominam o pomadce do ust na spierzchnięte wargi podczas porodu, ani o butelce wody mineralnej i ulubionej gorzkiej czekoladzie Wedla (może mi się jako cukrzykowi przydać).
Biorę też dokumenty - kartę ciąży i całą teczkę ze wszystkimi wynikami badań, które miałam wykonywane w ciąży a także skierowanie na badania laboratoryjne, jakie miałam wykonać 13 października(!) w przychodni… Jest tam min. skierowanie na badania pod kątem cholestazy, gdyż znów od kilu dni jakby swędziały mnie stopy.
Mąż nie umie przyznać się do błędu i kontynuuje swoją teorię o upławach, rozważam więc wezwanie taksówki(!), ale jakimś cudem zbiera się i pakuje mnie do auta.
Cdn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UA-48159015-1