poniedziałek, 11 listopada 2013

O cukrzycy post piąty

Nowe życie zaczęło się tak naprawdę następnego dnia po wizycie, tj. w sobotę 13 sierpnia. O godz. 7.00 rano inauguracja nakłuwania paluszka – aj! Boli! Ale za to na czczo cukier: 79 – uff, w normie.
No to co – pozwalamy sobie w nagrodę na śniadanko w postaci 2 cienkich kromeczek pieczywa żytniego razowego z masełkiem, pomidorkiem, 4 plasterkami szynki i deserkiem w postaci garsteczki borówek amerykańskich:). Po godzinie znowu to ohydne kłucie:( Kurczę, krew nie chce lecieć, no to kłujemy kolejny palec… I tak im dłużej się kłułam odkrywałam, że w zależności od kąta, pod jakim trzymam nakłuwacz boli mniej lub bardziej! Poza tym, kłucie w niektóre palce boli bardzo, w inne prawie wcale! Ale wróćmy do tematu – pierwszy test po jedzeniu – cukier: 114. Hurrraaa!!! Sama biję sobie brawo:) Jak na razie idzie nieźle. Tak to mogę żyć!
Idąc za radą diabetolożki promującej jarzynki wszelakie, na obiadek moja nieoceniona mamusia zaserwowała mi talerz zupy jarzynowej (ja już wtedy nie gotowałam, gdyż nie wolno mi było stać, ani nawet za długo siedzieć). Stwierdziłam jednak, że zupką się nie najem, więc zdecydowałam się na małą kromeczkę suchego razowca (mniam, jak ja lubię chlebuś!). Po godzinie kolejna chwila prawdy : kłucie, auu, wyciskam kroplę na pasek i czekam. Cukier: 148! Cholera! Po takim skromnym obiadku??! Że niby te jarzynki mi go podniosły? A może kawałek chleba? Humor, dopisujący mi tego dnia, natychmiast mnie opuścił i zaczęłam analizować, w którym kęsie kryła się zasadzka. Doszliśmy z rodzicami do wniosku, że to ziemniaczki w zupie + chlebuś były sprawcami zła (w końcu tatuś z cukrzycą jest za pan brat, więc mam się kogo radzić).
W przypływie rozpaczy za kolejne dwie godziny uraczyłam się niewielkim jabłuszkiem. Kłucie, krew, czekam, 113. No, to przynajmniej ten wynik zrekompensował mi wcześniejszą rozpacz.
Tego dnia mąż zawiózł mnie do ogródka, gdzie leżąc na leżaczku i czytając moje ulubione w ciąży „M jak mama” czekałam na efekty grillowania. Po jakimś czasie na talerzu położono mi kawałek karkóweczki (pycha!), 1 malutka i chudziutka kiełbaska drobiowa i dosłownie kęs kiełbaski białej. Jak widać – mięcho to mój żywioł. Zresztą nie miałam wtedy zbyt wielu pomysłów co jeść, więc pewnie nadużywałam mięsa… Po godzinie kropla krwi pokazała wartość 109:)
Na późną kolację zaserwowałam sobie jeszcze cieniutką kromeczkę chleba z masełkiem, szyneczką i całym pomidorem, co zaowocowało poziomem cukru: 94.
Tak wyglądał pierwszy dzień słodkiej przyszłej mamuśki. A to był dopiero początek. Wtedy jeszcze nie wiedziałam prawie nic o diecie. Nie wiedziałam też, że to dopiero początek udręki, która miała stać się moją ciążową zmorą.
Cdn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UA-48159015-1